czwartek, 31 października 2013

To wcale nie ma sensu. Za mało masz, a za dużo chcesz dać....

Znalazłam fajne miejsce do zdjęć. O ile światło jest słabe i ograniczone, tak klimat na zdjęciach mi się podoba. Wyglądają ciepło i domowo. Właśnie tak jak lubię. Taka sesja zajmuje około 10 minut (rano czy wieczorem) i nie potrzebuje zaangażowania innych osób w ten projekt. Czuję się swobodnie i naturalnie. Światło lampy dodatkowo kryje wszystkie niedoskonałości. No może poza nieokiełznanymi wciąż włosami. Choć i tak widać, że nie wytuszowałam jeszcze rzęs :P. Także spodziewajcie się częstych strojów właśnie w tym miejscu ;-).

Do samego stroju:
Długo myślałam nad "a'la skórzanymi" legginsami. Zawsze kojarzyły mi się z czymś wyzywającym i nie na miejscu. Mimo to, podczas ostatniej wizyty na bazarze, pokusiłam się o takowe. Szalona cena: 18 zł. Co prawda są lekko za krótkie (co jest dziwne! ponieważ mam stosunkowo dość krótkie nogi), ale jak założy się dłuższe buty to tego nie widać (do zdjęć idealnie chowałam to pod dłonią :D). Są też nieco za duże :(.
Rzeczywiście, same leginsy mogą wydać się perwersyjne i intrygujące. Aby uniknąć tego efektu postawiłam na klasyczne połączenie z gładkim, czarnym topem. Już wtedy wyglądałam "lepiej", tzn. bardziej przyzwoicie, jednak czerń niesamowicie mnie wyszczupla i miałam wrażenie, że zaraz złamię się w pół.
Szukając jakiegoś dodatku sięgnęłam po mój ulubiony naszyjnik. Sam z siebie stanowi ozdobę na tyle stanowczą i charakterystyczną, iż zacieniował perwers legginsów :D i zaczął zwracać na siebie uwagę. jednocześnie zakrywając głęboki dekolt.
Sweter był dopełnieniem. Dodał stylizacji spokoju i ciepła, a za razem sprowadził na ziemię myśli o nieprzyzwoitości legginsów. Totalnie stłumił ich pazur, co w efekcie przyniosło oczekiwane skutki. Zakrył także pupę, której nie lubię odkrywać w legginsach... i nie ważne, że z tyłu są kieszonki. Wciąż uważam, że legginsy to tylko lekko grubsze rajstopy. W taki sposób z problemowej sytuacji: z czym połączyć takie legginsy? wyszłam uradowana, gdyż dalej zachowałam swój spokojny i grzeczny styl.

p.s. zdjęcia niesamowicie tracą na jakości.... niestety jestem bezradna. Blogger wygrał :D.











wtorek, 29 października 2013

... choć wiem, że pożałuję gorzko!

Z każdym dniem jest co raz lepiej. Może to zasługa słońca, które uraczyło nas swoją obecnością w ostatnich dniach, może to układy astralne, które ponoć są obecnie korzystne w moim znaku zodiaku, a może po prostu próba oszukania uczuć i placebo wmawiania sobie, że jest wszystko spoko? - nie ważne, chwilo trwaj! Nie widzę potrzeby załamywania się nad własnym niebytem i nieudolnością. Każdy ma złe i dobre dni, a tak naprawdę to my kreujemy nasz nastrój i nasze podejście do pewnych spraw oraz tematów.
Nie wszystko, co zaplanowałam na ten czas, zostanie osiągnięte. Najważniejsze już jest -erasmus. Info niemal potwierdzone. Lecimy. Portugalia : Porto lub Coimbra. Także czeka mnie czas intensywnej nauki angielskiego, a także intensywnej pracy na dwa etaty oraz oczywiście uczelnia i walka o dobrą średnią (na przyszłość). Intensywnie, ale solidnie i na pełnej. Skoro myśli powinnam zakrzątać sobie czymś innym niż tylko nieudolnością w związkach czy niepotwierdzoną diagnozą od lekarza.
Czas jeszcze na intensywne ćwiczenia. Poświęcę im dużo czasu. Na Portugalię muszę wyglądać idealnie jak na plażę ;-).

A poniżej widać moje "jaranko" HH. Bluza to mój nabytek, prezentowany dwa posty niżej. Mega ciepła i mega przyjemna. Jednak planowany na niej nadruk kosztuje drugie tyle co nowa bluza... a może by tak bez grafiki ją zostawić? ;-) Wyjątkowo duuuużo zdjęć!












poniedziałek, 28 października 2013

Ten Typ Mes, Sokół i Marysia Starosta - koncert

To właśnie między innymi na ich koncercie byłam ostatnio, na białostockiej węglówce. Cóż. Jestem troszkę rozczarowana, chociaż wciąż mam parcie na koncerty.
O sama kwestię organizacyjną i przestrzenną nie będę zahaczać, choć uważam, że było zdecydowanie za mało miejsca, a sufity za nisko. Brzydkie rozwiązanie.
Udało się nam ustawić prawie pod samą sceną, chociaż oczekiwałyśmy idealnego miejsca przy samych barierkach, ze względu na nasze upodobania do Tego Typa Mesa <3. No cóż. Tu też się rozczarowałyśmy. Był wielki ścisk, nie mogłyśmy się skupić na koncercie, a nasz mały wzrost nie pozwolił ujrzeć za wiele ze sceny. Do tego samemu koncertowi brakowało czegoś. Doszłyśmy do wniosku, że to chyba wina grania dużej ilości utworów z nowej płyty. Mi zabrakło mojego przewodniego utworu z 2011 roku, także kolejny cios. Mało tego. Prawie udało się nam zrobić zdjęcie z Mesem. Dlaczego prawie? Już się ustawiłyśmy, dałam dla jakiejś dziewczyny aparat, a ona... zamiast zrobić zdjęcie to wyłączyła aparat, a w tym czasie Mes uciekł ... ;/.
Zaraz po Mesie był koncert Sokoła i Marysi Starosty. Miałam wychodzić zaraz po tym jak rozpoczęli grać. Było za gorąco i za duży ścisk. NA szczęście jacyś uroczy chłopcy przepuścili nas przed siebie i takim sposobem wylądowałyśmy pod sama sceną! Były mistrzowskie utwory. "Reset" zmiażdżył system! A Marysia w rzeczywistości jest o wiele ładniejsza niż na nagraniach czy zdjęciach.
I takim sposobem znów zaczęłam "jarać się" hip hop'em :).

Potem skoczyłyśmy jeszcze do Mc'a, było około 2 w nocy ... a rano? A rano jakiś koleś zespottował nas na spotted Białystok :D, mistrzostwo! haha Tyle fejmu :D.

zdjęcia pochodzą z portalu miejskiego Białystok Online
fot. Michał Kardasz







sobota, 26 października 2013

Myśl pozytywnie co się by nie działo !!!

Wstajesz rano, mgła układa się na wysokości dachów sąsiednich domów. Pochmurne niebo, ostrzega Cię przed nadchodzącym deszczem. Gorzej, gdy budzisz się godzinę wcześniej, a na ulicę latarnia puszcza jeszcze wiązkę żółtego, półmrocznego światła. W pokoju chłód, tak mroźny dawno nie był. Dwuosobowe łóżko ciepłe tylko po Twojej stronie. Owijasz się w ciepły koc i jeszcze chwilę egzystujesz w życiu ze snu, idealnym życiu, gdzie marzenia stają się rzeczywistością. Dzwoni budzik, ten potworny dźwięk przerywa idealny świat. Powtarza się rytuał jak każdego dnia. Co ubrać? Jest zimno, wybierasz spodnie i jakiś basic'owy podkoszulek, po co kombinować i utrudniać sobie życie. Czasem pomijasz ten etap i od razu, po ciemku, z zapuchniętym okiem, idziesz wypić mocniejszą niż zwykle kawę. Wchodzisz do łazienki, szybki prysznic, make up i układanie włosów, najprostszy etap, choć i tak nie zawsze wychodzi po Twojej myśli. Wtedy wracasz do pokoju, aby znów podjąć próbę doboru garderoby, trochę urozmaicasz prosty z pozoru wygląd. Przecież kto to zauważy, że masz krzywo kreski, albo spodnie totalnie nie pasujące do kurtki czy butów. Następnie szybka kanapka, leki, zęby i do auta. Odpalasz samochód, jako pierwsza piosenka odpala Ci się wakacyjny hit, regulator głośności podkręcasz na maksa i jedziesz, pierwszy pozytywny akcent tego dnia. Zamglone ulice niezwykle nastrajają, o ironio. Jednak wesoła i skoczna muzyka nie pozwala przygnębić się, a wręcz przeciwnie. Przywołuje wspomnienia i kreuje nowe pomysły. Mijasz w drodze miliony niezwykle wesołych ludzi, którzy tak samo jak Ty kochają jesienną aurę. Niektórzy z nich mokną na niezadaszonych przystankach, albo łapią czapki zwiewanie przez silny wiatr. A Ty, po cichu, dziękujesz Bogu, że jeszcze stać Cię na auto, bo chociaż od tego cholerstwa Cię chroni. Dojeżdżasz na uczelnie, za każdym razem zadając sobie pytanie " co ja tu robię? powinnam być w Poznaniu". Na uczelni nie wiele lepiej. Kolejne smutne i zmęczone twarze. Mało kto się uśmiecha, poza Twoją wierną ekipą, która natarczywie dąży do tego, abyś ani chwilę nie żałowała, że jesteś tutaj, a nie 500 km stąd, w innym mieście. Chwała im za to! Ważne, że oni są z Tobą! Od rana do nocy chłoniesz niezwykłą wiedzę, którą tak usilnie wykładowcy przekazują Ci na wykładach, a także niezwykle praktyczną, tą z ćwiczeń. Kończą się krzyżówki, czas kupić nowe, bo przecież najwięcej mądrego dowiesz się właśnie z nich. Następnie obiad gdzieś na mieście, do którego zmuszasz się za każdym razem, wiedząc, że potem masz ogromne bóle i wcale nie miałaś na nic apetytu. Mama podstępnie się cieszy, bo przecież musisz coś jeść. Waga sukcesywnie mknie w dół, a Ty mimo szczerych chęci nie potrafisz temu zapobiec. Cóż za smutek i bezradność! Potem jakieś zakupy, albo przechadzki w galerii czy między alejkami na bazarze. Głównie po to, aby zabić czas, którego w okienkach masz tak dużo. W głowie wciąż masz jedną myśl "nie mam hajsu, zaraz jadę do Szkocji". Wyjazd do Szkocji to forma ucieczki, od niezwykle super pozytywnej aury, ponieważ tam jest Twój kolejny lekarz <3. Ale wracasz na ziemię z marzeniami i jesteś w smutnym jak p***a mieście i już jedziesz na drugą część zajęć na uczelni, pełna energii i chęci tak nota bene. Szybka kawa z automatu, najlepiej czekoladowa,  kilka drobnych żartów ze znajomymi, które zamieniają się w "kolbę" i chociaż tyle pozytywnego. Razem jakoś to przetrwacie. Wracasz do domu, po drodze podwozisz wszystkich, których się da, nic z litości czy miłosierdzia. Zwyczajnie nie lubisz być sama. Niestety, i tak ostatnie kilometry jesteś sama. Miliony myśli, które rodzą się w głowie, kiedy nie masz już do kogo otworzyć ust. Znów włączasz muzykę, ta najbardziej pozytywną. Przecież jest cudownie! Znów wracają wspomnienia, choć teraz nie zawsze te pozytywne. Patrzysz w niebo... i o ile jest jasno to widzisz może chmury, błękit jesiennej przestrzeni, robi się przyjemnie. Jednak jeżeli to już zmrok robi się przygnębiająco. Pozytywne fluidy zanikają wprost proporcjonalnie do prędkości pojawiania się gwiazd na niebie. A przecież z kimś mogłaś oglądać te gwiazdy. Dociskasz pedał gazu, chcesz jak najszybciej przestać patrzeć na to przedstawienie, pełne żalu i goryczy.  Już w swoim mieście odstawiasz auto do mechanika, wiedząc, że to kolejny moment kiedy przychodzą myśli "nie mam hajsu, zaraz jadę do Szkocji" i płacisz za naprawę Maleństwa. Serce się kraja i kipi z bólu, ale z prężną techniką nie wygrasz. Póki jest jeszcze przeciętnie jasno, dzwonisz do najlepszego lekarza, swojej przyjaciółki "idziemy biegać" i robisz w sumie 9 km dystans. Piękny wynik, najczęściej spowodowany chęcią fizycznego rozładowania nagromadzonych przez cały dzień emocji. Teraz świat wygląda lepiej, przecież zrobiłaś coś dla siebie! Szybka "ogaryna" w domu i czas właściwie spożytkować uzyskaną dawkę endorfin. Może pub? Może klub? Cokolwiek. Oby tylko samotnie nie siedzieć w domu. Nie przeglądać starych zdjęć. Nie wracać myślami do tego, co już nigdy nie wróci, choć tak naprawdę nigdy tego nie było! Najczęściej kończy się jednym piwem w domu na apetyt. Rozmowy na fecebook'u, pochłaniaczu energii i czasu niezliczonej liczby społeczeństwa, które kończą się zazwyczaj kacem moralnym, których chodzi za Tobą jeszcze przez kilka dni. A przecież tak naprawdę w innym celu włączyłaś komputer i ten okropny portal społecznościowy. Inny był cel, ale przecież rzeczywistość a oczekiwania różnią się drastycznie. Doskonale zdajesz sobie sprawę jak wiele sytuacji miało miejsce tylko w swojej głowie i jak wiele z nich prawdopodobnie nigdy nie będzie miało miejsca w prawdziwym życiu. Po kolacji gorąca kąpiel, to dobrze robi na sen. Olejki eteryczne, zielona herbata, peelingi, ciepła woda to ostatnio jedyny ciepły dotyk, którego możesz doświadczyć. Zdaje się być ukojeniem bólu, a jednocześnie zaspokojeniem potrzeby bliskości, inaczej tego nie zastąpisz. Potem czas na leki, które oczywiście też w efektach ubocznych mają przede wszystkim wzmożoną senność. Bierzesz je, bo są lekarstwem na inne schorzenia, te czysto fizyczne. I boisz się kiedy się skończą. Kolejna wizyta u lekarza jest jak wyrocznia, która przynosi albo skrajnie dobre wiadomości, albo te skrajnie złe. Kolejny powód dla którego z oczu polecą łzy, choć już wiele poleciało. Z niecierpliwością, a także z obawą oczekujesz tej wizyty, choć i tak najwięcej dowiesz się  kiedyś, kiedyś pokaże to czas. I kładziesz się do łóżka. Znów jest zimne, jak nigdy wcześniej. Brakuje Ci tego czegoś, tego kogoś. Wyobrażasz sobie obecność drugiej osoby okrywając się przyjemnym w dotyku, pluszowym kocem. Przypominasz sobie zapach, podświadomie czujesz oddech i bicie serca. Tylko jeszcze nie do końca wiesz, po co to wszystko rozdrapujesz, skoro do tanga trzeba dwojga. Rozmyślasz nad sensem dzisiejszego dnia, nad imprezą i tym co się na niej wydarzyło, bo czasami jest nad czym pomyśleć... Ogarnia Cię wielki niepokój "Co jutro?" i doskonale wiesz, że jesteś silna i dasz radę, choćby ktoś, kto kiedyś był Ci bliski, patrząc Ci szczerze w oczy, wbijał nóż w serce z szyderczym uśmiechem i wyrazem satysfakcji wypisanej na twarzy. Dodajesz sobie otuchy podczas głębokiej modlitwy. Dziękujesz Bogu za dzisiejszy dzień, chociaż wylałaś miliony słów pełnych żalu, chociaż ktoś uporczywie i nachalnie zadaje Ci ból twierdząc, że to Twoja wina (!), paradoksalnie zwalając krzywdy całego świata na Twoje barki. Zegar tyka, w ciszy pokoju brzmi jak walenie w membranę bębna, co ma bić na alarm. Cały świat układa się do snu, zmęczony i przepełniony pesymistycznym nastrojem. A Ty? Zamykasz oczy z uśmiechem, zasypiasz otulona w nadzieję na lepsze jutro, jednocześnie wiedząc, że tylko wytrwałość i determinacja są wszechmocne!

A jak było wczoraj? Wolny piątek był niezwykle nieproduktywny do południa. Potem pobiegałam z Pauliną i poszłyśmy do Pubu na piwo i mecz Jagi. Jaga niestety przegrała, także moje fatum stadionowe odwołane, to nie ja przynoszę pecha. Po meczu wskoczyłyśmy jeszcze do mnie. Rozpoczęło się napalanie na dzisiejszy koncert. Wertowanie piosenek "ta na pewno jutro będzie". A czyj koncert? Najprzystojniejszego mężczyzny ever. Ten Typ Mes. Wysoki brunet wszystko tłumaczy. Do rozkręcenia weszła też shisha. Tytoń miętowy jest niezastąpiony. Powstało jak zwykle wiele planów na przyszłość. Z kim jak nie z nią? :)

widoki z rana, pierwszy pozytywny akcent czwartkowego poranka.


w nowej, dresiarskiej bluzie. Planuję zrobić na niej bardzo wymowną grafikę. Niezwykle ciepła i praktyczna.

 mój brat się nudzi. Paparazzi są wszędzie.

 zapachowa cześć mojego pokoju. Idealnie.

 Mój lekarz <3

 Bomba!

 Aga i Mała - lekarze z uczelni <3.

 Zielona, fusiasta? Zawsze! z ananasem!

 Już dziś!!!

 ooooo <3
 piękna pogoda, idealna na 9 km!

weekend <3



niedziela, 20 października 2013

Nothing else matters....

Dzieje się źle, a nawet powiedziałabym, że bardzo źle. Jednak ten blog nie może stać się miejscem wylewania moich uczuć i odczuć ze strony osobistej.
Owszem, są złe dni i są też te dobre. Niestety, ostatnio ktoś lub coś wisi nade mną i mam wrażenie, że to forma jakiejś próby postawionej mojej sile fizycznej i psychicznej. Czuje się tak, jakby ktoś chciał sprawdzić jak wiele bólu jeszcze zniosę, jak wiele rozczarowań, zranień i przykrych słów może przyjąć moja klata. Piękne.
Powody są na tyle osobiste, że nie chcę tego wywalać w świat internetu. Eter pochłonie wszystko, przemieli i w efekcie i tak ja wyjdę na tą najgorszą, nieprawdaż?
Nie ważne.
Co nas nie zabije to wzmocni. A klata jest na tyle silna, że świat się zdziwi jak wiele w nim jeszcze namieszam!







sobota, 12 października 2013

Idealny róż!

Tan lakier kupiłam właściwie na początku blogowania. To piękne, 3 lata. Nigdy nie kupiłam dwa razy takiego samego lakieru, gdyż mam ich takie ilości, że znajdowałam zawsze jakiś "zamiennik". W tym przypadku może być zupełnie inaczej. Cena - niska, jakość - wysoka. Trzyma się na paznokciach niesamowicie długo (nawet 7 dni!). Do tego, całkowite krycie dają już dwie warstwy. A poza tym - kolor <3. Żadna czerwień, żaden słodki róż. Taki jak lubię :).




wtorek, 8 października 2013

Jestę Blogerką

Czyli jak zamiast mózgu zrobić śmietanę.
nie wiele tutaj jest do napisania....
BRAWO!
ładnie się prezentuje najwyższa półka tego, w czym my siedzimy ;-).
Klękajcie narody! Jesteś BlogerkOM, jutuberkOM czy po prostu sobą!!! trochę historii, osłuchania, oczytania... czy tak trudno :( ?
Chyba, że to piękny fejk, który niestety wygląda bardzo wiarygodnie.


a komentarz mojego kolegi :  wybiłbym w pień i posadził w to miejsce ziemniaki.

Absolutnie po nikim nie "cisnę", ani nie poniżam. Mogło to trafić na każdą inną grupę społeczną. Jednak trafiło tam, gdzie projektantów mody się zna, a jak się nie zna, to się zna podstawę wiedzy podstawowej. Serio, jestem zażenowana, ale się z tego śmieję. Ktoś pcha się na ekrany, twierdząc iż podkradał wszystkie rozumy i posiada wszelaką wiedzę, niezwykle praktyczną. Jak widać na załączonym obrazku nawet sam Gutenberg projektantem był, o rly? ;o
/internety/ mnie pochłonęły!

niedziela, 6 października 2013

II Spotkanie Podlaskich Blogerek...

Dziewczyny, Chłopaki ! Kto z Podlasia? :) Zapraszamy! :)

Magda i Marysia organizują kolejne spotkanie blogerek na Podlasiu! Czekają na Wasze zgłoszenia! :)

Przypomnę Wam notkę, z I spotkania podlaskich blogerek - gdzie była moc emocji i niespodzianek, a także gości i przede wszystkim wspaniała ekipa ;). A przecież wiemy, że nas wspaniałych, jest o wiele więcej :).

KLIK do relacji z pierwszego spotkania :)


informacje z bloga Magdy : mm-world-of-women.blogspot.com

Oficjalne spotkanie odbędzie się 23.11.2013 w Restauracji LaBella o godz. 12.30.

Osoby chętne zapraszamy do kontaktu: martaa-magdaa@wp.pl lub mysia93@gmail.com

W treści zgłoszenia proszę wpisywać adres bloga oraz imię i nazwisko.

Macie czas do 15.10.



czwartek, 3 października 2013

Odżywka eveline 9 w 1 !

Była odzywka eveline 8 w 1, jak dla mnie BOMBOWA! (dalej mam jej jedno opakowanie w domu), teraz czas na odżywkę 9 w 1. Przyznam się bez bicia, że nie sprawdziłam składowo czym się różnią... bo cenowo jest chyba to samo :). Ja swoją dostałam na I spotkaniu podlaskich  blogerek kosmetycznych :).

Zacznę od tego... poprzednią odżywką (8w1) za hodowałam superanckie paznokcie. Ale było wesele brata i pokusiłam się (never ever!) na żelowe paznokcie - nawet widać je na zdjęciach. Po pierwsze, zrobiłam je we czwartek, a w sobotę, tuż przed wyjściem do kościoła, już miałam popękane z odpryskami... Kilka dni po weselu sama je zdjęłam zmywaczem z acetonem. Było ciężko, ale kosmetyczka, która mi je robiła była na urlopie, a nie chciałam płacić komuś innemu, bo uważam, że powinna mi je zdjęć za darmo... więc zrobiłam to sama.
Takich paznokci jeszcze nie miałam! Płakałam! Były takie super, a stały się... okropne! NAJGORSZE!
Ale, że miałam odżywkę od razu ją wzięłam. Stosowałam (stosuję) ją zgodnie z instrukcją. Codziennie, przez 4 dni nakładam nową warstwę, 5 dnia zmywam i od nowa. Robię takie dwie sesje (8 dni), po czym zmywam na 7-10 dni i powtarzam. Wszystko dlatego, że w składzie jest jakaś substancja (swego czasu głośno o tym było), która po 14 dniach wywołuje jakąś tam chorobę (fachowo się wyraziłam? :D). Wolę tego uniknąć ;).
Zdjęcie po jest po 2 sesjach :), czyli 4 aplikacjach.

Zaszorowanej płytki nic nie wypełni, dlatego paznokieć, mimo kuracji, wciąż pęka, bo jest słaby. Proste. Ale myślę, że bez odżywki, prawdopodobnie, nie miałabym nawet czym się podrapać...

Wady? Wysusza skórki, ale ja smarowałam je oliwką przed aplikacją i jest ok. Niektóre osoby może piec, wtedy zmywamy i nie używamy! Mi nic nie bolało :).

LINK do strony EVELINE