wtorek, 28 listopada 2017

Regenerujący krem do rąk - La Roche-Posay

Witajcie!
Ci co mnie śledzą na IG wiedzą, że moja rodzina się powiększyła :). Także moja nieobecność jest usprawiedliwiona! :) Mała Oleńka jest już z nami, ja już doszłam do siebie, także powoli ucząc się siebie ustalamy swoją codzienność.
Jesień w pełni, a powiedziałabym nawet, że przedsionek zimy. Czas przyznać się, która z Was w tym okresie nie narzeka na suche dłonie? Zmiana temperatur, suche powietrze w domach, chłód na dworze i nasza skóra wygląda i staje się jak tarka, do tego w nieestetycznym białym kolorze. W tym okresie warto zdecydowanie bardziej zwrócić uwagę na pielęgnacje dłoni (ale także skóry całego ciała!) pamiętając o kremach do rąk!
Na rynku kremów do rąk mamy od koloru do wyboru. Nie każdy jest siebie wart, ale każdy jest wart wsmarowania w dłonie, czy kosztuje 3 zl czy 30 zł ;). Dziś przedstawiam Wam jeden z kremów z chyba wyższej półki. Lipikar Xerand regenerujący krem do rąk kosztuje w okolicach 18-25 zł/50 ml. Czy jest wart swojej ceny?


Krem ma dość rzadką konsystencję jak na tego typu kosmetyk, ale nie rozlewa się. Zapach hm... typowo kremowy jakby rumiankowy, bez szału, bez większej intensywności. W moim przypadku wchłaniał się dość szybko. Mam taką zasadę, że kremuję tylko wierzch dłoni (chyba, że mam czas to całe) i pewnie dlatego nie odczuwam tego, że się klei, czy filmuje. Nawilża przeciętnie, szczególnie jeżeli chodzi o przyrównanie do ceny i fakt, że ma regenerować, a nie tylko nawilżać.
Mała, 50 ml, buteleczka idealnie pasuje do damskiej torebki, a jednocześnie jest wydajna.

Każdy ma swój sposób na kosmetyki. Także jeżeli drażni Was fakt lekko tłustej dłoni to nie polecam, może rozczarować. Do delikatnej, codziennej pielęgnacji jak najbardziej polecam.
Ja go używałam w szpitalu, gdzie dłonie są narażone na różne wysuszające czynniki. Poradził sobie bardzo przeciętnie... 

Znacie ten krem? Co o nim sądzicie? :)

P.S. Jak się Wam podobają "nowe" zdjęcia na blogu? zauważyliście zmiany? :) Dodam, że lada dzień szykują się kolejne zmiany w jakości zdjęć :).

poniedziałek, 20 listopada 2017

Truskawkowe LOVE od LPM!

#truskawkowylpm #ambasadorkalpm #lpmprzedluzalato

Witajcie!
Ostatnio miałam okazję zostać ambasadorką marki Le Petit Marseillais, która pomogła poczuć lato w jesienno-zimowe kąpiele. Kilka dni temu przyszła do mnie pięknie zapakowana paczucha, a w niej truskawkowy żel pod prysznic, próbki do rozdania koleżankom i urocza truskawka do parzenia herbaty (idealna na jesień, aby przypomnieć sobie o ciepłym lecie!).
Może Was zdziwić dlaczego tak szybko przychodzę z recenzją kosmetyku - po prostu lada dzień mogę być już z Olą, a wtedy będę miała ważniejsze sprawy niż kosmetyki :). Zapraszam do dalszej części postu, aby poznać moją opinię o żelu :).
Opakowanie do konkretne butla, zamykana na dość wygodny klik. Sama szata graficzna jest przeciętna, czerwona barwa, na której brakuje mi jednak wyraźnego zaznaczenia, że to truskawka :). Zapach w butelce jest cudowny, truskawkowy i naprawdę letni!

Żel ma przede wszystkim myć, dobrze myć i tak jest w tym przypadku. Pół przeźroczysty, dość rzadki jak na żel kosmetyk, w czerwonej barwie dobrze się pieni, ale też jednocześnie dobrze zmywa się z ciała po kąpieli. Zapach trochę się zmienia, odczuwalna jest delikatna goryczka, jakby wraz z truskawkami były też liście. Jednak zapach wciąż jest przyjemny i nieprzytłaczający.

Po takim prysznicu, w truskawkowym żelu, skóra nie jest sucha, chociaż ja i tak wspieram pielęgnację kremami nawilżającymi (jednak jesienią/zimą trzeba :)), a dodatkowo zapach czuć na skórze jeszcze jakiś czas po kąpieli. Bardzo przyjemnie otula i pozwala na chwilę odprężyć się w chłodne, jesienne wieczory, wspominając letnie, ciepłe poranki przy herbacie zaparzonej w uroczej truskawce! :)


czwartek, 16 listopada 2017

Moje prywatne KWC!

Witajcie!
Zapewne każda z Was ma wśród swoich kosmetyków takie, do których zawsze wraca (może czasem z podkulonym ogonem? :)). Dziś Wam przedstawię kilka moich prywatnych KOSMETYKÓW WSZECH CZASÓW, które pomimo testowania nowych, innych i tak zawsze wracają do moich łask!

Kontrowersyjne kostki Lady Speed Stick to jeden z moich kosmetyków używanych od lat. Wersja w żelu mi nie pasuje. Pomimo faktu, że podczas zmiany ubrań brudzi na biało to naprawdę nie mam większych zastrzeżeń. Zapachy są delikatne, nie śmierdzące i eliminujące zapach potu. Zarówno latem jak i zimą mogę im zawsze zaufać! Nie wysusza i nie podrażnia skóry pod pachami. Nie miałam też problemów z drożnością kanałów potowych (tak to się nazywa?). Kiedyś podczas używania jednego z dezodorantów miałam okropne bóle pod pachami, a okazało się, że po prostu mnie "zatkało".
Jedynym konkurentem jest tu bezwonny, naturalny ałun, którego ciężko dostać w każdej drogerii.
Cena Lady Speed Stick to ok. 10 zł, w promocji(często w rossmannie) nawet 5-6 zł, wydajność ok. 3-4 miesięcy codziennego używania.

Pomadka w płynie K*lips - Lovely to moje najnowsze KWC! Uwierzcie mi, spróbujecie raz i ją pokochacie :), szczególnie jeżeli traficie z odcieniem dla siebie. Więcej o moich niesamowitych przeżyciach z tym kosmetykiem poczytacie TUTAJ :).

Szampony od Balea to moje ideały już od kilku lat. Odkąd mam do nich niemal bezpośredni dostęp (od brata z Niemiec ;)) wiem, że zawsze jestem bezpieczna. Dlaczego? Skład mają dobry, taką mocną 4, nawet z plusem!, cena jest elegancka (ok. 0,65 Euro), wydajność nienaganna, zapachy przeróżne, a przede wszystkim dobrze myją! Testuję wiele szamponów i odżywek, czasem są lepsze, a czasem gorsze. Te gorsze często powodują dziwne zjawiska na mojej głowie (przesuszenie, przetłuszczenie, sztywniejące włosy, uczucie niedomycia). Balea, niemal jak Baby Dream (notabene też dobry szampon!) zawsze pomoże mi wyjść z opresji i wyczyści wszystko tak jak trzeba, bez powtórki problemu. Minusy? Niedostępny stacjonarnie w Polsce, główny dystrybutor niemiecka drogeria DM (mają go w ofercie niektóre sklepy internetowe i lokalne sklepy z kosmetykami z zachodu). Dla mnie to nie problem, mam prywatnego dystrybutora ;).


Zmywacz do paznokci marki BeBeauty, dostępny przede wszystkim w Biedronce. Nie pamiętam ceny, dawno nie kupowałam, ale domyślam się, że coś w okolicach 7 zł (trafiłam? :D). Zmywacz w składzie nie ma acetonu, pachnie jak zmywacz... a jego główna zaletą, poza oczywiście idealnym i szybkim zmywaniem zwykłego lakieru (nawet czerwonego i czarnego!) to pompka do dozowania ilości kosmetyku nabieranego na wacik, a co za tym idzie nienaganna wydajność i, co może niektórym wydaje się dziwne, bezpieczeństwo. Otwarta buteleczka nawet jak się przewróci to nic nam nie zaleje i nie uszkodzi. W klasycznych buteleczkach bywa przecież różnie.

Podkład do twarzy Maybelline New York Affinitone to ten typ podkładu, który od zawsze mam w zapasie. Odcień idealnie mój. Nie roluje się, nie wysusza, ładnie matuje i wyrównuje koloryt, nie zmienia koloru (nie ciemnieje), efekt dość długo utrzymuje się na twarzy. Czasem potrafi się mazać na skórze, ale dobra wprawa w aplikacji czy to pędzlem, czy palcem, czy nieszczęsną gąbeczką do twarzy i problem znika. Zdarza się, że podkreśla suche skórki, ale na to sposób kilka kosmetyków niżej :). Potrafi też To był niemal cud, że znalazłam odcień idealny dla mnie, a do tego nie ma większych minusów. Cena jest chyba normalna, regularnie kosztuje ok. 28 zł (w rossmannie, ale można go znaleźć już za 15 zł), ja jednak zawsze kupuję go na promocji w rossmannie :D. Jak dla mnie mega wydajmy pomimo małej objętości.


Peeling, Maseczka, Żel myjący z glinką od Garnier... to mój klasyk od wielu, wielu lat. Jako żel idealnie myje twarz ze wszystkiego, podkład, pomadki, pudry - nic mu nie straszne. Jako peeling delikatnie masuje skórę, złuszcza naskórek i pozostawia skórę gładką. Jako maseczka odświeża i matuje twarz. Jest bardzo wydajny i ma przyjemny świeży zapach. Nie podrażnia, nie wysusza, ale też niestety średnio oczyszcza pory.
Można go dorwać już za ok. 10 zł (w rosmannie regularnie kosztuje ok. 18zł?, jednak często jest w promocji).


Ostatnia dziś prezentowana perła to myWUNDERBALM od MIYA Cosmetics. Miałam okazję próbować wersji niebieskiej "Call me later" oraz tej turkusowej "I'm Coco Nuts". Skąd taki zachwyt? Kremy są przeznaczone do pielęgnacji całego ciała, ja jednak używam ich typowo do twarzy, zarówno na noc jak i na dzień. Szybko i bez zbędnych warstw wchłaniają się w skórę, co powoduje, że są idealne pod makijaż - nic się nie świeci, a suche skórki znikają raz dwa! Zachęcający, czysty skład powoduje, że skóra jest nawilżona, pełna blasku i zdrowa. Taka mała tubka jest bardzo wydajna i mi starczyło na dobre pół roku :). Kupuję zawsze w drogerii Hebe na promocji za ok. 18 zł. Jak tylko dobrnę do końca wzbogacę się o wersję żółtą i różową :).

Macie swoje idealne kosmetyki? A może któryś z moich KWC jest też Waszym? Czekam na Wasze opinie :).
Prawdopodobnie za jakiś czas pokażę Wam jeszcze kilka moich perełek, jesteście chętni? :)

sobota, 11 listopada 2017

K* lips - Lovely - PINK POISON

Witajcie!
Dziś nadszedł czas na prezentacje kosmetyku, który ostatnio stał się moim No1! Dawno nie byłam tak pozytywnie zaskoczona, szczególnie, że na co dzień nie używam tego typu kolorówki (chyba dojrzewam :D). 
Przedstawiam Wam, chociaż chyba już wszystkim znaną, matową pomadkę w płynie k*lips od Lovely!
Kupiona oczywiście na promocji w Rossmannie (kosztowała ok. 17 zł) - z tego co słyszałam znów są w promocji po 19,99! ;)

Skąd tak wielka ekscytacja? Już się tłumaczę :).
Zacznę od tego, że na co dzień nie maluję ust. Nie malowałam! Dopiero od niedawna przed wyjściem machnę jakiś kolor. Do takich elementów chyba trzeba dorosnąć :D. Mam nadzieję, że to samo czeka cienie do powiek, które aplikuję tylko na wesela i sylwestra... haha :D.

Wracając do sedna sprawy. Pomadka schowana jest w klasycznym "błyszczykowym" opakowaniu z aplikatorem w formie małej gąbeczki. Gładko rozprowadza się po ustach, od razu nadając im kolor, bez konieczności poprawek. Pomimo, że jest matowa nie podkreśla za mocno suchych skórek (de facto aplikując pomadki trzeba pamiętać, że one z reguły wysuszają a nie nawilżają). Do tego miękka konturówka, która jest w komplecie jest idealnie dopasowana kolorem i pozwala na dokładne wykończenie. 


Z kolorem strzelałam i strzeliłam w 10! Naprawdę dobrze się w nim czuję oraz mam wrażenie, że dobrze na mnie leży i pasuje do mnie :D.
Kolor schodzi równomiernie, bez dziwnych odcieni, rolowań czy ubrudzonych ust. Jednak zanim zejdzie trzeba go pochwalić za trwałość! Mi udało się zjeść śniadanie, obiad, deser i dwie herbaty, a kolor wciąż wyglądał dobrze i w sumie nie wymagał większych poprawek! To jest BOMBA! :) Ogromny plus także za to, że się nie klei, usta są jakby przypudrowane, co powoduje, że kolor nie zostaje na przykład na brzegach kubków, nie przyklejają się do nich okruchy z jedzenia czy włosy na wietrze.

Żałuję, że podczas promocji nie kupiłam innych odcieni, chociaż nawet za regularną cenę (ok.25 zł) jest warta zakupu!Jak dla mnie jest to najlepsza pomadka (nie tylko w płynie!) z jaką miałam do tej pory do czynienia. Coś czuję, że w niedzielę wyląduję w Rossmannie oglądając kolejny odcień :D.

P.S. Kolor na ustach pokażę pewnie jeszcze nie raz, ale w obecnym momencie po prostu musicie mi wierzyć na słowo :). Nie wyglądam na tyle dobrze, żeby publikować się z tak bliska ;P.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Yankee Candle - RIVIERA ESCAPE

Witajcie!
W związku z niezwykle obecną jesienią przyszedł sezon na woski, który był nieco uśpiony podczas lata :).
W ostatnim czasie zaopatrzyłam się w kilka nowych zapachów. Niestety, te typowo jesienne, o których tak namiętnie myślałam okazały się być niedostępne stacjonarnie. Nie lubię kupować zapachów w ciemno przez internet (chociaż zdarzało mi się) i nie ryzykowałam zamówienia on-line. Zdałam się na swój zmysł węchu i dzięki temu prezentuję Wam zapach RIVIERA ESCAPE.

W tym roku nie miałam takich "typowych" wakacji. Wiecie, w ciepłych krajach, z drinkiem, pod palemką. Nadrobię :D. Zapach, po etykiecie, od razu skojarzył mi się z plażą, słodkim lenistwem, wspomnianymi drinkami. Po zamknięciu oczu chciałam czuć się jak na leżaczku wśród mew i szumu fal morskich. Jak było?

Co prawda mew, fal i leżaczka nie było.... ale zapach jest dość świeży, lekko morski, ma w sobie coś nieopisanego z zapachu wakacji :). Kojarzy mi się bardziej z ogrodem pełnym kwiatów, wciąż usytuowanym w ciepłych krajach. Jednak po dłuższym paleniu potrafi być nużący i ciężki. 

Wszystkie opisywane przede mnie woski zakupuję na stronie goodies.pl, a ten konkretny znajdziecie TUTAJ.

czwartek, 2 listopada 2017

Black Mask - The Crystal Secret

Witajcie!
Swego czasu było bardzo głośno o czarnych maskach (black mask). Właściwie na każdym kroku można było znaleźć jakąś reklamę o cudownym działaniu składników, gdzie niekoniecznie znajdował się ten zbawienny węgiel aktywny.
Co do samego węgla to naprawdę ciekawa sprawa. Często wydajemy niepotrzebne złotówki na kosmetyki, które możemy zrobić same. Tak jest właśnie w przypadku maski peel-off z węglem. Bardzo ładnie oczyszcza naszą twarz z zaskórników, a stosowana systematycznie zdecydowanie polepsza jej kondycję! A przepis jest tak prosty.... podsyłam Wam link do filmu Red Lipstick Monster, w którym pokazuje zastosowanie węgla aktywnego (tak, tego z apteki na problemy z jelitami! :D) w kosmetyce domowej. Moim faworytem jest maska peel-off poprzedzona parówką z cytryną - jest szał! Teraz, ze względu na ciążę zdecydowałam się odstawić tę maskę, bo mam bardzo wrażliwe naczynka na twarzy, a parówka jest niewskazana (a bez parówki efekt jest o połowę słabszy :P). O samym właściwościach węgla chyba opowiadać nie muszę - Red Lipstick Monster dość sprawnie opowiada co i jak. Ja natomiast mogę potwierdzić, że na moją cerę działa zbawiennie, oczyszczająco, absorbująco i oh i ah!
P.S. Maskę aplikuję tylko na strefę T (czoło, nos broda) i delikatnie policzki, inaczej efekt depilacji mamy gratis :D.
P.S. Nietrudno się domyślić, że na zdjęciu nie jestem ja :P.


Co do szalonych masek z internetu i drogerii. Miałam kilka sztuk, które efektem co jedyne cieszyły oko na zdjęciach w internecie. Zdarzały się lepsze i gorsze, jednak bez większego wow. Nie próbowałam masek za 1 $ z alliexpress, jakoś mam obiekcje do takich kosmetyków. "Najlepsze" były te, które w składzie nie miały węgla, a na etykiecie wielki napis MASKA WĘGLOWA czy coś w tym stylu (nie będę podawać nazwy producenta :P). To tak jak z modnym olejem arganowym, który jest albo na końcu składu, ale nie ma go w ogóle, poza napisem na przodzie etykiety :D (marketing!).

Natknęłam się ostatnio na maskę The crystal secret, która nie ma w składzie węgla (albo przynajmniej nie krzyczy o tym, że go ma), a działa na zasadzie masek pell-off. Na zdjęciach wygląda zachęcająco. Niestety nie miałam możliwości testowania jej, chociaż wygląda ciekawie. Szczególnie ze względu na sposób zdejmowania jej. Nie wiem czy natknęliście się na filmy na yt jak dziewczyny zdejmują te maski z bólem i cierpieniem, niejednokrotnie ze wszystkimi włoskami z twarzy :D. Tutaj widać, że maska jest miękka, co pozwala uniknąć tej nieprzyjemniej sytuacji :D.

Ciekawi mnie Wasze doświadczenie z Black Mask w każdej postaci. Czy macie produkty warte polecenia?A może któraś z Was słyszała o The Crystal Secret?