środa, 28 listopada 2018

Lily Lolo - Mascara Big Lash

Witajcie!
Znacie kosmetyki mineralne? Dla mnie to kompletna nowość w kolorówce, choć nie powiem, że o nich nie słyszałam. Pudry, podkłady, cienie, korektory... a u mnie padło na  Lili Lolo Big LASH Marcara, czyli po prostu tusz do rzęs.. Pierwszy raz operowałam naturalną maskarą, pozbawioną elementów potencjalnie drażniących i alergizujących jak np. sadza lub DEA.

Pierwsze co widzimy to piękne, proste, czarno białe, tekturowe opakowanie. Wewnątrz jest 6,5 ml, klasyczna tubka tuszu ze szczotką. Poniżej macie zdjęcie szczoteczki, pozornie dość prostej w obsłudze. O ile opakowanie wygląda tak zwyczajnie, a jednak pięknie (mnie przekonuje!) to tubka jest taka jakby matowa i pięknie przywiera do niej podkład czy puder, więc trzymana w klasycznej damskiej kosmetyczce wygląda po prostu nieestetycznie (a była taka piękna!). Poza tym ładnie się domyka nawet po miesiącu aplikacji, gdzie zazwyczaj inne opakowania po kilku użyciach  mają z tym problem (nie wiem dlaczego?).

Efekt widać poniżej. Dodam, że rzęsy były czyste, bez jakiegokolwiek primera, henny i zalotki.
Ja osiągnęłam swój efekt, przypomnę, że nie lubię przerysowania, a zaznaczenie. Prosta aplikacja, bez problemów można dowolnie operować szczoteczką i unikać zbędnych chlapnięć, delikatnie sunie po włoskach pięknie je rozdzielając (chociaż patrząc na szczoteczkę miałam wrażenie, że będzie jedno wielkie, sklejone coś). Kosmetyku wydobywa się tyle ile powinno i tyle też trafia na rzęsy. 
Maskara się nie kruszy, nie osypuje i nie ma efektu pandy. Nie skleja i nie obciąża. Na prawym oku widać delikatne skulkowanie, ale to niestety wina mojego pośpiechu (to samo nierozczesana lewa brew... :D). Oczywiście nie uczula i nie podrażnia (no chyba, że mówimy o cenie!)
Maskarę można dostać już od 68 zł.


Kolejnym kosmetykiem, który wpadł w moje rączki jest korektor w żółtym (nie moim!) odcieniu i takim to sposobem nie jestem w stanie go zrecenzować... wierzę w jego dobro na słowo :).
Poza tym, tak samo jak poprzednik, piękne proste, a zarazem efektowne opakowanie, zaopatrzone w lustereczko. Obawiaj się jednak, że tak jak poprzednik, w kosmetyczce zamieni się w nieestetycznego brudziocha.
Za 5g produktu zapłacimy od 50 zł.

Jak Wasze doświadczenia z kosmetykami mineralnymi?

piątek, 16 listopada 2018

Basic Lab - Szampon i odżywka do włosów suchych

Witajcie!
Z kosmetykami  marki Basic Lab spotkałam się już na kilku blogach, jednak u nikogo nie było wersji do włosów suchych. Cóż, uzupełniam tą lukę :).
Sama marka Basic Lab jest dla mnie nowością i nigdy wcześniej nie miałam z nią styczności. Są to dermokosmetyki dostępne tylko w wybranych aptekach. Ja otrzymałam je do testowania na spotkaniu blogerek w sierpniu.
Kosmetyk do testowania wybierałyśmy same - ja kierowałam się rozjaśnionymi włosami, które niestety nie były w idealnej, jednak nie fatalnej, kondycji. Jak wiadomo, takie włosy wymagają większej pielęgnacji.

Zgodnie z zaleceniami i sugestiami szampon w duecie z odżywką stosowałam "solo"(bez masek, czy innych dodatków innych marek) dość długo, ok. 2,5 miesiąca. Bo pierwszym celem było oczyszczenie włosów z tego, co do tej pory na nich było, a później miała się rozpocząć akcja regeneracja, mniej więcej od 5 mycia. Jak było? Przeczytacie dalej :)

Szampon zamknięty jest w szczupłej, stabilnej tubie z pompką, która wg. mnie dozuje za mało produktu, muszę pyknąć nawet 5-6 razy żeby mieć tyle ile chcę. Zapach słodko-owocowy, przyjemny. Kolor perłowy. Konsystencja typowa jak dla szamponu i o ile się nie leje z dłoni, tak na włosach jest nieco bardziej tępa. Dobrze się pieni, a po zmyciu włosy są lekko szorstkie, ewidentnie wymagające odżywki w sporej ilości.

SkładAqua, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Cocamidopropyl Betaine, Triethanolamine, Citric Acid, Lauryl Glucoside, Glycerin, Acrylates Copolymer, Coco-Glucoside, Glycol Distearate, Polyquaternium-10, Panthenol, Niacinamide, Argania Spinosa Kernel Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Hydrolyzed Silk, Zinc Gluconate, Copper Gluconate, Magnesium Aspartate, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Dimethicone, Laureth-2, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum.




Odżywka, podobnie jak szampon, w opakowaniu wygląda identycznie. Plus i minus - łatwo pomylić, co niestety już mi się zdarzyło kilka razy. Tu także powtarza się problem z płytką pompką. Zapach bardzo podobny, deliatnie utrzymujący się na włosach po wysuszeniu. Kolor perłowo-biały. Dobrze rozprowadza się po włosach, nie spływa. Po spłukaniu, jeszcze more włosy wydają się być miękkie i delikatne. Łatwo się rozczesują.

Skład: Aqua, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Cocamidopropyl Betaine, Triethanolamine, Citric Acid, Lauryl Glucoside, Glycerin, Acrylates Copolymer, Coco-Glucoside, Glycol Distearate, Polyquaternium-10, Panthenol, Niacinamide, Argania Spinosa Kernel Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Hydrolyzed Silk, Zinc Gluconate, Copper Gluconate, Magnesium Aspartate, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Dimethicone, Laureth-2, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum.





Moja opinia: Pierwszy minus to bliźniacze, aż za bardzo, opakowania, które się mylą i uciążliwa pompka. 
Miałyśmy się wstrzymać z opinią do min. 5 mycia. Cóż, gdybym pisała opinię we wrześniu byłaby naprawdę owiania w same "och i ach", bo włosy były naprawdę piękne. Miękkie, lśniące, niepuszące się za mocno, a dodam, że wtedy używałam suszarki co każde mycie. W październiku i listopadzie zrezygnowałam z suszarki niemal do minimum, bo nie było takiej potrzeby, więc na logikę, włosy powinny być jeszcze piękniejsze. A tu guzik. Nagle zrobił mi się puch nie do okiełznania. Włosy zrobiły się suche, łamliwe, spuszone, a przy skalpie oklapnięte i szybko tracące świeżość (odżywkę nakładam od ucha w dół). Do tego pojawił się ogromny problem z rozczesywaniem. Kosmetyki nie uczulały (są hipoalergiczne), nie powodowały wysuszania skóry głowy.
Naprawdę średnie znaczenie ma tu dla mnie skład i innowacyjne metody, czy obecność pantenolu. Moje włosy straciły na swoim wyglądzie Cóż, to jest moje rozczarowanie, a jednocześnie potwierdzenie - nie wszystskie kosmetyki z "czystym" składem (bez parabenów, SLS, SLES, MITu, Phenoxyethanolu) są dla każdego rodzaju włosów. 

Wnioski: Moje włosy potrzebują czegoś więcej, nie zadowala je tylko szampon i odżywka. Są przyzwyczajone (rozpieszczone) olejami, maskami, witaminami na noc.Być może ten zestaw je oczyścił, ale nie dostarczył tego, co pragną. Zostało mi jeszcze trochę tych produktów, także raz na jakiś czas powtórzę serię 5 umyć, ale przede wszystkim wrócę do SPA dla moich włosów.

Cena za szampon lub  odżywkę: ok. 50 zł/300ml

Znacie produkty Basic Lab? Jak Wasze doświadczenia? :)

czwartek, 8 listopada 2018

Maski Mediheal - TeaTree, N.M.F Aquaring, Golden Chip

Witajcie!
Jesień sprzyja domowemu SPA wieczorami, a to także idealny czas na wszelkiego rodzaju maseczki. Moja szufladka z maseczkami pęka w szwach, więc najwyższa pora ją nieco opróżnić.

Dziś przychodzę do Was z trzema maskami od Mediheal. Po pierwsze mają fajne, proste i wymowne opakowania. W dobie zaawansowanej grafiki trudno trafić w oko klienta, aby wyglądać na tyle atrakcyjnie i przykuwać uwagę do zakupu. Na opakowaniu widzimy jakby imitację kroplówki-zastrzyku dla twarzy, tak medycznie, a jednocześnie zachęcająco, profesjonalnie.
Wszystkie prezentowane maski są w płacie, czy płachcie, jak kto woli!

Na pierwszy ogień idzie ta, która najmniej mi przypadła do gustu - Maska kojąco - ujędrniająca Drzewo Herbaciane.
Po otwarciu wydobył się dziwny dla mnie zapach, taki basenowy, lekko chlorowy. Nie szczypał w oczy, czy nie dusił, ale był nieprzyjemny. Maska, z resztą jak jej "siostry" była dobrze nasączona, nie ześlizgiwała się z twarzy i nie kapała, odpowiednio dopasowana. Dla efektów czasem mogę pocierpieć (mam na myśli zapach). Jednak efekt był niekoniecznie widoczny, a na skórze został znienawidzony przeze mnie łuszczący się film. Bardzo mnie to zniechęciło, ale na szczęście tą maskę aplikowałam jako ostatnią. Dla mnie na NIE.

O ile zielona była kompletnym niewypałem, tak niebieska - N.M.F. maska-ampułka nawilżająco wygładzająca była naprawdę przyjemna. Nienaganny, niczemu niepodobny zapach, jak wcześniej dobre dopasowanie do twarzy, odpowiednie nasączenie. No i efekt. Zmiany na twarzy uspokoiły się, rano nie myślałam o kremie na twarz (a ostatnio naprawdę go potrzebowałam!). Nie pojawił się nieprzyjemny film. Naprawdę wielki plus, na pewno wrócę po tą maskę!


No i na koniec ta, którą wypróbowałam jako pierwszą, bo byłam jej bardzo ciekawa! Chodzi o maskę Golden Chip. Do końca nie wiem o co chodzi z tymi chipami, że niby akupunktura, stymulacja w odpowiednich miejscach twarzy. Niechaj będzie! Zupełnie nie pamiętam zapachu, dawno to było, ale chyba nie był zły, skoro go nie pamiętam. Po pierwsze maska jest nasączona na czarnym płacie, dość nietypowe, chociaż chyba żaden wzór mnie już chyba nie zdziwi. Postępowałam zgodnie z instrukcją, a więc nałożyłam maskę, dopasowałam, ucisnęłam te punkty z chipami, odczekałam, przed zdjęciem znów ucisnęłam. Była to taka bardziej zabawa, ale całkiem przyjemna. Skóra faktycznie była odżywiona, delikatnie rozświetlona, żywsza. To kolejna maska po którą chętnie sięgnę po raz kolejny! Szczególnie polecam dla zmęczonej twarzy.

W gratisie dorzucam więcej zdjęć:

Fajnie, że coraz częściej w testowanych produktach znajduję perełki, po które chętnie wracam! Dobrze mieć swoje sprawdzone maseczki! A Wy znacie maski Mediheal?

Cena: od 8 do 17 zł