Pamiętacie jak pisałam licencjat? Było nudno, pracochłonnie, bez sensu, obrona na nudne 5. Ale kosztowało mnie to nie lada pracy i jakiś tam wyrzeczeń, choć i tak tydzień przed obroną zamiast się uczyć pytań to starałam się chyba o kartę stałego klienta w białostockich klubach... :D
Bardzo wymowne i pełne przekazu jest zdjęcie, którego użyję tu po raz kolejny:
Bardzo wymowne i pełne przekazu jest zdjęcie, którego użyję tu po raz kolejny:
Zaczęłam zasiadać do ostatniej, tego typu, pracy w mojej karierze studenckiej. Uf! Nareszcie będę klepać magisterkę, bronić się i ... i rejestrować się w urzędzie pracy <3. To ostatnie rzeczywiście mało ważne... :D. Nie zmienia to fakt, że siedzę, myślę... i siedzę. Totalna pustka i zażenowanie ogarnia mój umysł i właściwie nie wiem z której strony zacząć, albo może w ogóle?
Co prawda temat mam, cele jako takie też, zaraz naklepię plan pracy, a później prześpię pół roku i na kilka dni przed obroną, jak zwykle, się obejrzę z wielkim zdziwieniem "to już?!"
Czy ktoś z Was zna jakiś złoty środek jak szybko, bezboleśnie i skutecznie nabrać motywacji?
P.S. Wiedza jest! a to już dużo :D, gorzej z tym, że bardziej interesuje mnie oglądanie wirującego prania w pralce niż pisanie pracy... :D
Oj tak ten stan, gdy wszystko jest bardziej interesujące od tego, co należy robić chyba każdemu jest znany :)
OdpowiedzUsuńna szczęście pracę magisterską mam już za sobą:P
OdpowiedzUsuńOj też tak mam, ale na szczęście zaczęłam pisać na pierwszym roku i mam już rozdział metodologiczny hehe :) Powodzenia...
OdpowiedzUsuńŚwietny blog :)
OdpowiedzUsuńJestem u ciebie chyba po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni! :)
Zapraszam do mnie :*