czwartek, 30 stycznia 2020

Nocny turbo-krem antycellulitowy TOŁPA

Witajcie!
Cellulit... któraż z kobiet go nie ma, albo boi się go mieć? No właśnie... generalnie chyba nie cierpię z jego powodu, ale jak tylko zauważam, że coś się pojawia od razu działam! 
Dziś pokazuję Wam Nocny turbo-krem antycellulitowy od tołpy. Przede wszystkim znając swoje ciało i wiedząc nieco więcej niż tylko, że krem ma zdziałać cuda, zawsze sceptycznie podchodzę do tego typu kosmetyków. 
Cena: ok. 50 zł/250 ml

Producent obiecuje:
- redukcje cellulitu nawet o 2 stopnie (nie wiem, tu się nie znam)
- zmniejsza obwód uda nawet o 1 cm
-zapobiega nocnemu odkładaniu się tłuszczu

A jak jest w rzeczywistości?

Krem dostajemy w plastikowym słoiku o pojemności 250 ml. Fajnie, możemy zużyć pełne opakowanie bez zmartwień, że coś się zmarnuje. Krem ma zwyczajną konsystencje, nieco kakaowy kolor i jak dla mnie nie pachnie niczym zwyczajnym, a zapach nie jest intensywny. Wsmarowywałam go głównie w skórę ud i pośladków. Podczas masażu całkiem szybko się wchłania. Stosowałam go zimą, więc zarz zakładałam długie spodnie od piżamy, nie wiem jak zachowuje się na gołych nogach nocą (czy np. nie klei się).

Efekty: moje sceptyczne nastawienie jest takie, że w sumie efektów by nie było gdyby nie moja własna praca. Krem zmotywował mnie do cowieczornego szczotkowania na sucho oraz masażu podczas aplikacji. Już same te czynności powodują zmniejszenie się cellulitu. Czy krem dodał coś więcej? Chyba nie. Przede wszystkim spodziewałam się efektu rozgrzewającego (serio, czekałam na to i byłam bardzo rozczarowana jak nie było NIC).

Chusteczek nie użyłam do tej pory, poczekam na lato.
Jeżeli potrzebujemy motywacji do masażu i dbania o skóre z cellulitem to faktycznie warto zainwestować w jakiś krem, to taki psychiczny motywator. Jednak zawsze powinniśmy mieć na uwadze, że cellulit to też ćwiczenia, masaże, dieta i odpowiednie nawodnienie organizmu. 

sobota, 25 stycznia 2020

Garnier Fructis - maska do włosów GOJI HAIR FOOD

Witajcie!

Wróciłam po dłuższej przerwie, ale mam nadzieję, że już na dłużej ;).

Dziś przychodzę z moim hitem jeżeli chodzi o pielęgnację włosów. Maska - odżywka - maska bez spłukiwania od Garnier Fructis z serii Hair Food. Podejrzewam, że wiele z Was zna ten kosmetyk, ponieważ nie raz miałam okazje widywać go na blogach, a także bardzo często pojawia się w ofercie Biedronki.
Dostępna jest w kilku wariantach zapachowych - po obwąchaniu wszystkich zdecydowałam się na wersję czerwoną.
Kosmetyk dostajemy w 390 ml plastikowym pojemniku, z szerokim zakręcanym wiekiem, czyli całkiem pospolicie jak na tego typu kosmetyki. Po otwarciu od razu czuć intensywny zapach, jednak w bardzo naturalnych woniach. Cena waha się w okolicach 16 - 20 zł.


Maska ma konsystencję typowej maski do włosów, dobrze rozprowadza się po włosach i z nich nie spływa. Kosmetyk aplikuję na włosy na noc, po długości pomijając skalp. Rano myję włosy normalnym szamponem, a potem nakładam niewielką ilość losowej odżywki. zabieg powtarzam mniej więcej co 2 mycie.


Maskę można używać na 3 sposoby, ja zdecydowanie upodobałam sobie opcje jako maska.
Nie jestem osobą, która jakoś szczególnie zwraca uwagę na skład kosmetyków, ale dla osób, które sobie to cenią na opakowaniu wszystko jest przejrzyście opisane.

Już po kilku użyciach mogłam odczuć zdecydowaną różnicę w miękkości włosów. Później pojawił się także dawno ukryty blask. Włosy zdecydowanie nabrały życia i siły, a także zdecydowanie się wygładziły i ujarzmiły. Nieco mniej się puszą, ale to też zasługa serum, którego używam. Ponadto zapach utrzymuję się na włosach dość długo.
Ta maska stała się moim nr1! być może przetestuję także inne warianty zapachowe, ale póki co uwielbiam ten i wpisuję ją na listę moich must have wśród kosmetyków.