wtorek, 25 lutego 2014

Spacery po mieście - Porto

Bardo szybko zaaklimatyzowaliśmy się w nowym miejscu. Prawdopodobnie dlatego, iż pieszo pokonaliśmy okolic wzdłuż i wszerz, a wszystkie niezbędne informacje czerpaliśmy od przechodniów, którzy bardzo chętnie rozmawiają po portugalsku, albo po prostu z internetu. W związku z tym, że nasze nowe mieszkanie znajduje się także blisko obecnego, to zwiedziliśmy okolicę także tamtego. Najprawdopodobniej jutro zmieniamy już mieszkanie :).
Pogoda się polepsza, zdecydowanie. W dzień jest nawet około 15-16 stopni, ale w nocy pada i trochę wieje. Mimo wszystko w dzień udaje się nam załatwić wszystkie potrzebne sprawy, łącznie z zakupem prowiantu na wieczór (hehe... :D), także w wielkim deszczu biegać nie było nam jeszcze dane.
Jednak wracając do tematu. Mieszkamy, i mieszkać będziemy, blisko centrum miasta, stacji metra, rozmaitych sklepów, także lokalizacja bardzo dobra, co bardzo nas cieszy. Pokładamy także większe nadzieję w poprawę pogody. Oby więcej słońca, bo do plaży tylko 5 km! :D





niedziela, 23 lutego 2014

Speed meeting

Mam jeszcze kilka zaplanowanych postów z Porto, a już niedługo wkraczam z aktualnościami ;-).

Pogoda niestety nam nie dopisywała przez pierwsze dni. Cały piątek lało, właściwie od rana, dlatego cały dzień bezczynnie spędziliśmy w mieszkaniu nigdzie się nie ruszając. Na wieczór, następnego dnia po przyjeździe, dostaliśmy zaproszenie od Carlosa na imprezę. Najpierw spotkaliśmy się na takiej jakby stołówce (?) gdzie wejście kosztowało nas 10 Euro i mogliśmy do oporu jeść bacalhau (dorsz, ziemniaki i jakiś sos) i pić sangrię(wino z sokiem/colą), czyli tradycyjne portugalskie smaki. Zanim zaczęliśmy jeść zagraliśmy w "speed meeting". Było nas dość sporo osób, także bez problemu udało się poznać nowe osoby. Oczywiście z większością (poza moimi znajomymi) rozmawiało się w języku angielskim - bardzo dobre ćwiczenie na przełamanie się i zmianę języka z Polskiego na inny :).
Nie wiem jak u Was, ale u mnie nigdy nie jada się przed pójściem do klubu. Jeżeli robimy coś w formie "before party" to raczej sam alkohol. Tutaj jest inaczej. Najadają się, piją i dopiero idą do klubu. To jest ponoć ich recept na kaca, a właściwie brak kaca z rana (rzeczywiście kaca nie było, ale piliśmy dość mało).
Po takim zaprawieniu udaliśmy się na karaoke, gdzie zaśpiewaliśmy polską piosenkę :D - ich troje "a wszystko to, bo Ciebie kocham" i w okolicach godziny 2 (tak sądzę) udaliśmy się do domu. I znów, w związku z tym, że oszczędzamy i nie mamy biletów, ani nic, wracaliśmy na piechotę, nie wiedząc właściwie gdzie jesteśmy :D. Na szczęście, mimo później pory udało nam się zaczepić ludzi na ulicy, którzy chętnie pomagali nam dostać się do domu, w języku angielskim! :)


piątek, 21 lutego 2014

Porto? Pierwsze dni w Portugalii

Przyznam się szczerze, że właściwie wcale nie szykowałam się do poznania miasta przed wyjazdem. Co więcej, nawet nie sięgnęłam do słownika, aby zaczerpnąć jakiejś wiedzy językowej. Wszystko stawiam na jedną kartę - poznam to na miejscu. I tak też się dzieje.
Pierwsze dni upłynęły nam na poszukiwaniu ciekawych miejsc, przede wszystkim tanich sklepów spożywczych, poznawaniu okolicy. Wszystko stopami, gdyż jednorazowe bilety na metro totalnie się nie opłacają. Nie możemy wykupić biletu miesięcznego, gdyż wciąż nie mamy potwierdzenia z naszej uczelni o tym, ze jesteśmy studentami.

Następnego dnia po przyjeździe udaliśmy się na małą wycieczkę z Carlosem po mieście. Pokazał nam kilka strategicznych miejsc oraz nasze przyszłe mieszkanie, które oczarowało nas i już nie możemy się doczekać przeprowadzki. Poszliśmy także do biura IESN gdzie wyrobiliśmy karty, kosztowało to nas 10 Euro, ale mamy możliwość uczestniczenia w wielu wycieczkach oraz imprezach studenckich za darmo lub za drobną odpłatnością.




środa, 19 lutego 2014

Podróż do Porto i pierwsze mieszkanie!

Zacznijmy od tego, że bilety kupiliśmy już w grudniu, gdyż były zdecydowanie tańsze i co najważniejsze w ogóle były. Sama podróż do Porto (gdyż tu właśnie mieszkamy) zajęła nam około 19 godzin. Ja osobiście z domu wyjechałam o 6. Następnie 6.50 ruszał nasz buz z Białegostoku do Warszawy (lotnisko Modlin). Lecieliśmy tanimi liniami Rayan air, gdzie całkowity koszt biletu z bagażem wyniósł około 450 zł. Na Modlinie około 2 godzin czekaliśmy na nasz lot. Trochę czasu zajęła nam odprawa i odpowiednie przepakowanie walizek (20 kg bagaż rejestrowany, 10 kg podręczny + mała torebka). W efekcie każdy miał w tych okolicach swój bagaż, poza damskimi torebkami, które uznałyśmy za tą małą dodatkową. Na szczęście wszystko odbyło się bez dopłat i problemów. Jednak najbardziej irytujące było to ciągle przepakowywanie bagażu podręcznego - wyjmowanie laptopa, aparatu, wszystkich tych "pierdół". Mało tego, mnie i dwie koleżanki poproszono na wyrywkową kontrolę odnośnie cła :D. No szalone.
Lot z Warszawy do Paryża trwał około 2 godzin, z lekkim opóźnieniem, gdyż we Francji wiał okropny wiatr i około 30 min krążyliśmy nad lotniskiem, gdyż samolot nie mógł wylądować. Jak nam wiadomo, następnego dnia, odwołano wszystkie loty i przyloty na to lotnisko. We Francji spędziliśmy około 8 godzin, koczując jak "polaczki cebulaczki" w terminalu, gdyż wszędzie było daleko, a wiatr zwiewał ostatnie tchnienie z naszego życia :D. Podjęliśmy wyzwanie wyjścia do McDonalda, który okazał się bardzo daleko, a z walizkami ciężko było przemieszczać się w tym wietrze. Dlatego zamówiliśmy kawę, z walizek (które ważyły miliony kilogramów!) wyjęliśmy wałówkę od rodziców i jakoś przeżyliśmy to grając w karty i żartując ze wszystkiego. Około 22.40 mieliśmy już lot do Porto. Lot odbył się bez problemów, choć i tak zdecydowaną większość jego przespałam na niewygodnych fotelach. Wysiedliśmy w Porto, totalnie wymęczeni i wypluci około północy lokalnego czasu, a więc 1 w nocy czasu polskiego.

lotnisko Paryż Beauvais

Na lotnisku byliśmy umówieni z Carlosem... którego ostatecznie tam nie było! Troszkę się zdenerwowaliśmy, gdyż totalnie nie znamy miasta i nie mamy pojęcia gdzie i czym mamy jechać. Metro w nocy nie działało. Zmęczeni i zdegustowani czekaliśmy na autobus, którym ostatecznie dojechaliśmy do głównej stacji w mieście, a tam spotkaliśmy Carlosa i zaprowadził nas do chwilowego mieszkania. Jest dość małe, chłodne i mamy dla siebie tylko dwa pokoje, łazienkę i kuchnię, ale dajemy radę. Razem z nami mieszka para sympatycznych Brazylijczyków. W okolicach 26.02 przeprowadzimy się już na swoje, prawdopodobnie ostateczne, lokum, w którym spędzimy następne 4,5 miesiąca :).

poniedziałek, 17 lutego 2014

Nowy rozdział w życiu - przygoda Erasmus! - jak to się zaczęło

Od dawna zapowiadałam, że Erasmus to jedna przygód, która musi wydarzyć się w moim życiu. Także od 4 nocy jestem w Portugalii i wraz z piątką przyjaciół podbijamy świat. Póki co dopiero się ogarniamy, gdyż napotkaliśmy małe problemy ;-).

Zaczęło się tak ... zaraz po obronie licencjatu, kiedy to już wiedziałam, że idę na magisterkę, od razu w głowie zakodował mi się pomysł wyjazdu na erasmusa. Tak, taka okazja zdarza się tylko raz w życiu. Ostateczne zaklepanie tego pomysłu wahało się pomiędzy studiowaniem w Białymstoku (wtedy jadę na wymianę) i studiowaniu w Poznaniu (nie jadę). Życie ułożyło się tak a nie inaczej i zostałam w Białymstoku. Także wyjazd okazał się jak najbardziej aktualny. Na początku pierwszego semestru magisterki, gdzie ze staje ekipy zostało nas pokaźnie 6 osób, padł gdzieś temat mojego erasmusa, o którym wiele mówiłam. Znajomi podjęli decyzje - jedziemy z Tobą. W sumie w kupie raźniej i weselej, także nie miałam nic przeciwko, a nawet byłam całkowicie za.
Przewertowaliśmy miliony stron i fanpage'y związanych zarówno z samym erasmusem jak i z uczelnią, do której zdecydowaliśmy się aplikować (IPP ~ Instituto Politécnico do Porto), a także nawiązaliśmy kontakty, które pomogły nam w poszukiwaniu mieszkania tutaj na miejscu. Największą robotę w tej kwestii odwaliła Paulina, która poznała Carlosa, który zajął się rezerwacją mieszkania dla nas. To było dość ryzykowne, gdyż totalnie go nie znaliśmy... ale jak widać mamy jako tako gdzie mieszkać :D.
Najpierw oczekiwaliśmy harmonogramu zdawania dokumentów, który pokazał się dopiero pod koniec października. O tyle dobrze, że egzamin językowy nas nie dotyczył. Mieliśmy zdany certyfikat językowy z licencjata, a to automatycznie zwalniało nas z dodatkowego egzaminu. Później złożyliśmy całą resztę niezbędnych dokumentów (co zajęło nam trochę czasu...), ale już na początku grudnia dostaliśmy wiadomość, że uczelnia w Porto nas wita i oczekuje. Niewiele zwlekając zaczęliśmy szukać tanich biletów i przed koniec roku każdy miał wykupiony bilet i wszystko zdawało się zmierzać we właściwym kierunku.
Pierwsze schody pojawiły się w połowie stycznia, kiedy to otrzymaliśmy niepokojącego maila. Otóż pojawiły się jakieś problemy związane z finansowaniem. My, nie chcąc tracić pieniędzy, które wydaliśmy na bilety, podjęliśmy akcję szukania przyczyny braku pieniędzy na nasz wyjazd. Po licznych telefonach, mailach, spotkaniach z różnymi wykładowcami i wieloma wizytami w naszym biurze erasmusa zostaliśmy zaproszeni na podpisanie umów finansowych. Także obecnie czekamy na przelewy. W między czasie wyrobiliśmy także karty ubezpieczeniowe NFZ dla studentów wyjeżdżających na naukę za granicę.
Później szybka ogaryna, dotycząca zakupów, z którymi wstrzymywałam się do ostatniej chwili. Co więcej, 8 dni przed wylotem miałam jeszcze wyrywaną ósemkę, także kilka dni z życia wycięte. Na szczęście wszystko udało mi się w miarę w czas przygotować, także nie było większych problemów.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Memories - studniówka 2010

Kolejny wpis napisze już prawdopodobnie z Porto ;-), także dziś zostawiam Was z kolejna serią wspomnień z dawnego dysku, a mianowicie - STUDNIÓWKA!
Bawiłam się na niej w styczniu 2010. I niestety, nie był to najpiękniejszy bal w moim życiu. Byłam w sumie na 4, czy nawet 5, studniówkach i moja była najgorsza! Kwestia muzyki i.... i nastroju ;-). Ale to już inna bajka :D. No i przemilczmy też fakt, że byłam chuchrem, bez cycek.... :D hah.

Zacznijmy od sukienki. Kupiona dwa dni przed imprezą, bo ta, którą miałam gotową okazała się wybrudzona w czymś ... jakimś tłuszczu czy coś... A, że buty miałam już kupione i wszystkie dodatki też, to musiałam szukać czegoś pod kolor. Najgorsza nie była, ale do sukienki marzeń też jej nieco brakowało.

Fryzura i makijaż? Że byłam jeszcze (choć wciąż jestem ;-)) Laikiem w malowaniu makijaż był skromny. Podkład i tusz. I tak był szok, bo na co dzień nie malowałam się w ogóle. Włosy to porażka. Miałam mieć "lekkie fale", a właściwie wzmocnione moje naturalne skręty. Ta dam! Tu i tak już jestem po lekkim prostowaniu :D, był pudel! :D

Co do samej zabawy to muzyka była okropna. Dj wcale nie grał fajnie, a wszelkie prośby o normalną muzykę kończyły się... kolejnym techno na parkiecie. Mało tego, pamiętam też akcje, gdy dosłownie na chwilkę puścił disco polo, a więc wszyscy ruszyli w stronę parkietu, a on nagrał film, wrzucił go na swoją stronę z jakimś podpisem, cisnąc po uczniach mojej szkoły (coś w stylu, że wiocha się nie potrafi bawić :D).

Już na koniec, żeby dowalić :D było nas tyle, że nie zmieściliśmy się do jednej, dużej sali z parkietem. Takim sposobem byliśmy porozwalani na 3 sale. Najlepsze klasy (tam gdzie uczyły się osoby organizujące imprezę) miały stoliki przy parkiecie, zdecydowana większość klas ulokowana była na drugim końcu budynku, a jedna czy dwie klasy... w piwnicy :D haha! BOMBA!

sobota, 8 lutego 2014

Memoriessss

Szykując się do wyjazdu na erasmusa (kto nie pamięta, lecę już we środę do Portugalii ;-)) postanowiłam sformatować dysk w komputerze, a tym samym zrobić przegląd wszelakich danych, które zebrałam do tej pory. Oh! Miliony wspomnień uchowało się tu i ówdzie, w skrzętnie pochowanych folderach pod nazwą "nie oglądać", "tajne", "nie" :D. I takim to sposobem uzbierałam kilka całkiem ciekawych, moich oczywiście, zdjęć. Ciekawie jest tak wrócić te kilka (5-6) lat wstecz i obejrzeć siebie w zupełnie innym wydaniu, a jednak chyba wciąż podobnym :). Macie okazje ujrzeć mnie nawet z 2005 roku :D, czyli gorące czasy gimnazjum, a także liceum (większość), osiemnastka, studniówka....
Zmieniłam się? ;)






środa, 5 lutego 2014

Milk and Honey

Wyrywanie ósemek? " LUBIĘ TO " ..... wczoraj unicestwiłam kolejną, drugą. No nieźle. Rzeczywiście, samo wyrywanie tym razem poszło sprawnie, bezboleśnie i nawet nie wiem kiedy do ręki dostałam wielkiego dziada, który niszczył mi zgryz. Jedyne co pamiętam to duuużo krwi. Wszędzie krew... chyba też nic dziwnego, że wczoraj w nocy schodząc po tabletkę przeciwbólową prawie zemdlałam ... O ile wyrywanie było lajtowe w porównaniu do pierwszego, tak po wyrywaniu cierpię mocniej :(.

Ale nie o tym mowa. Uciekając od bólu postanowiłam zrobić kąpiel relaksującą. Do ciepłej wody wrzuciłam, niestety już ostatni, soli do kąpieli od Aroma Group, którą dostałam podczas pierwszego spotkania podlaskich blogerek.
Całe opakowanie starczyło mi na 3 kąpiele w mojej wielkiej wannie. Zapach, który się unosił, był nieziemski, mimo, że nie znoszę miodu. Choć i tak najwięcej zapachu unosiło się, gdy opakowanie było jeszcze zamknięte i stało w pokoju :). Granulki powoli się rozpuszczały, ale wykorzystałam ten fakt do peelingu/masażu skóry. Na żółto, w moim przypadku, zabarwiona woda, zostawiała na skórze miękką powłokę oraz delikatny zapach. O ile powłoczka była wyczuwalna jeszcze rano, po spaniu, tak zapach zaraz po wytarciu skóry znikł. Ale chyba nigdy nie miałam soli do kąpieli, której zapach utrzymywałby się dłużej na skórze.

Ni mniej jednak, polecam. Taka kąpiel, w słodkim, delikatnym i przyjemnym zapachu, pozwoliła mi się zrelaksować i choć na chwilę zapomnieć o wielkim bólu :).
Co więcej, zachowałam sobie to opakowanie, które wciąż wydaje delikatny zapach, a do tego uroczo wygląda i można coś jeszcze do niego schować :).



niedziela, 2 lutego 2014

Odżywka do rzęs od Eveline Cosmetics

Nie jestem zwolenniczką długich (za długich) rzęs. Preferuję delikatny, naturalny look. Jednak  o tą naturalność trzeba dbać. Dzięki uprzejmości firmy EVELINE Cosmetics miałam okazję przetestować skoncentrowane serum do rzęs, Advance Volumiere.
Jakie spostrzeżenia? Niestety, nic wielkiego... mimo regularnego stosowanie efektów brak.
Aplikacja prosta, jak normalnego tuszu do rzęs.
Próbowałam opcję "na noc" - trochę dziwne uczucie gdy kładziesz się spać z czymś na rzęsach, ale rano budziłam się z czystymi oczami, także przecierpieć się da.
Opcja "na dzień pod tusz" była średnią opcją, gdyż na co dzień nakładam tylko jedną warstwę tuszu, a tu już miałam kolejny ciężar na rzęsach. Odczuwałam pewien dyskomfort.
Najlepszą opcją okazała się "na dzień bez tuszu", czyli kiedy aplikowałam odżywkę na rzęsy, bez następnego tuszowania. Nie wychodziłam wtedy z domu ;-).

Co do efektów, nic wielkiego. Nie zauważyłam mniejszej ilości wypadających rzęs, czy chociażby ich zagęszczenia czy, właśnie obiecywanego, wydłużenia.