piątek, 11 września 2020

Nowy manicure z folią transferową CLAVIER

 Witajcie!

Jakiś czas temu dostałam się do akcji Ambasadorki Kosmetycznej z firmą Clavier. Otrzymam do testów dwa lakiery, dwa kolory folii transferowej oraz zestaw pilników. Lakiery jeszcze czekają na swoją premierę, gdyż mają kolory typowo jesienne (jak dla mnie ;)) ale folia była pierwsza w kolejce. 















Za pierwszym razem miałam problem, nie każdy lakier chce "chwytać" folię. Musi mieć naprawdę kleistą warstwę depresyjną, inaczej folia po prostu się nie odklei. Sama aplikacja jest mega prosta, a efekt jest niecodzienny. Może w dzisiejszym manicure jest za dużo złota, ale chciałam całkowicie wykorzystać potencjał folii. 














Jako bazy użyłam bazy kauczukowej od NIQU z Biedronki. To mój kolejny manicure z tą bazą i jestem bardzo zadowolona. Utwardza paznokcie, a jednocześnie ładnie schodzi przy użyciu acetonu.














Lakier to White Snake od Claresa, średnio za nim przepadam, gdyż potrzebuje chyba 6 warstw żeby wyglądać (a i to są prześwity). Nie jest to jedyny lakier z Claresa, który rozczarował mnie swoją rzadkością. Nie mniej, tworzy tą idealną warstwę depresyjną, która trzyma folię.














Top to top z Vasco Nails, Jest gęsty i dobrze się aplikuje, a jednocześnie pięknie nadanie blasku paznokciom.

Jak Waszym zdaniem wyszła ta kombinacja? ;)

wtorek, 25 sierpnia 2020

The Ordinary - krwawy peeling kwasowy AHA i BHA oraz Serum z Witaminą B3 i Cynkiem

Witajcie!
Zaraz schowa się słońce i nadejdzie czas na kwasy (osobiście nie stosuję ich w dni słoneczne, nawet filtrowi nie ufam :P). Pora na hit i bestseller w niejednej drogerii:  krwawy peeling kwasowy AHA i BHA oraz nieco mniej znane (choć też uważane za bestseller) Serum z Witaminą B3 i Cynkiem.

Zacznijmy od podstaw - kosmetyki dostajemy w matowych pojemniczkach z pipetką, o ile nakrętki się krzywo zakręcają tak pipetka jest mega praktyczna. Dodatkowo zapakowane są w kartonowe opakowania. Od razu powiem, żeby nie było, niezwykle brakuje mi informacji na opakowaniu: zanim się użyje trzeba poszukać w internecie informacji o kwasach, dokładnie przestudiować za i przeciw i sposoby używania. Nie jestem kosmetologiem, dlatego zwracam uwagę, żeby to producent zapewnił mi tą wiedzę, nie przypadkowa osoba w internecie. Tego mi zabrakło.
























Na pierwszy ogień idzie ten hit - Krwawy Peeling. I chociaż wiele osób go tak zachwala to ja mam mieszane uczucia. Po pierwsze nie zauważyłam, aby jakoś szczególnie łuszczył mi się naskórek, jednak uczucie suchości i ściągnięcia skóry było odczuwalne, po drugie efekty były, ale nie tak spektakularne jak oczekiwałam, szczególnie, że tyle osób kupuje kolejne i kolejne opakowanie. Także efekt był taki, że faktycznie cera się nieco uspokoiła, delikatnie wyrównał się koloryt i uspokoiły się zaczerwienienia. Ważne jest to, żeby nie stosować peelingu na rany i podrażnioną skórę, poza tym chronić ją od słońca. Każda aplikacja (trwająca u mnie nie więcej niż 10 min) to droga przez mękę, szczególnie pierwsze 4-5 minut... serum mnie niesamowicie gryzie i szczypie. Zmywanie idzie sprawnie, wacikiem, a później jeszcze spłukuję samą wodą. Cera jest nieco zaczerwieniona, ale szybko się normuje. 
Nie jestem przekonana czy kupię go po raz kolejny, gdyż mam jeden sprawdzony wcześniej peeling kwasowy, który był o niebo lepszy i chyba do niego wrócę.
Nie mniej, cena przystępna - 31 zł/30 ml, szczególnie, że jest to dość wydajny kosmetyk i nie da się go zmarnować dzięki idealnemu dozownikowi.
Sama kupowałam w drogerii Cosibella, jednak widzę, że obecnie jest niedostępny. Na stronie również uzyskacie więcej informacji o kosmetyku.




Serum z witaminą B3 i Cynkiem to mój większy niewypał niż peeling. Właściwie ciężko mi go zużyć, bo kompletnie nie widzę efektów. Łączyłam go w kuracji z peelingiem, bez peelingu, dodawałam do różnych kremów i właściwie nie zauważyłam żadnego efektu. Cera nie odmieniła się jakoś szczególnie, ale zapewne jesienią i zimą zmęczę go do wieczornej pielęgnacji.
Cena również nie jest taka zła - 26 zł/30 ml.
To serum także kupiłam w Cosibella i także widzę, że jest obecnie niedostępne. Natomiast na stronie znajdziecie więcej informacji o serum.



Czy hit czy kit oceńcie sami, podejrzewam, że wiele z Was już dawno testowało te kosmetyki. Serum na pewno już się u mnie nie pojawi, peeling może jeszcze kiedyś wróci. Poza tym marka The Ordinary ma jeszcze wiele innych kosmetyków, które często są zachwalane w sieci, nie na jednym serum świat się kończy ;).
Podrzucam Wam też opinię Bogny - kosmetologa - uważam, że to co publikuje Bogna jest warte uwagi, dziewczyna ma wiedzę i doświadczenie ;) - zapraszam również do polubienia strony Bogny!

niedziela, 9 sierpnia 2020

Balsam do ciała - SOLVERX Sensitive Skin

Witajcie!
Balsamy od Solverx dostałam do testowania od Meet Beauty Conference już dawno, ale też i dawno je zużyłam, nadeszła pora na opinie ;). Na zdjęciach jest tylko jeden z dwóch, który miałam okazję testować - Sensitive skin, drugi to Atopic skin. Wg mnie oba były bardzo podobne, wszakże miały działaś na ten sam rodzaj skóry - delikatną, wymagającą nawilżenia i ochrony.
























Balsam dostajemy w miękkiej tubie, zamykanej na klasyczny "klik", z oczkiem do dozowania, o pojemności 200 ml. Konsystencja w obu przypadkach jest raczej zbita, nie rozlewa się. Jednak o ile dobrze się rozsmarowuje tak wchłania się ekstra długo, pozostawiając jeszcze chwilę białe ślady. Po wchłonięciu nie ma tłustego filtru, jak to zazwyczaj bywa w takich kosmetykach. 
Zapach jest dość dziwny, jednak to chyba zaleta tego kosmetyku - bo jaki byłby cel substancji zapachowym w kosmetykach stricte nawilżających problematyczną skórę? Na początku myślałam, że krem jest stary... jednak wciąż był w terminie, więc taki jego "urok".
No i cóż, najważniejsze - efekty. Niestety, nie było wielkiego wow i zaskoczenia. Był to klasyczny balsam do ciała, o przeciętnych efektach, bez zapachu. Od wersji Atopic oczekiwałam naprawdę dużo, gdyż moja córka zmaga się ze zmianami AZS, jednak było rozczarowanie.
Co do ceny, waha się od 25 do nawet 70 zł. Faktycznie, wydaję dużo na kremy nawilżające, szukając ideału dla delikatnej skóry dziecka, jednak nie tym razem.

wtorek, 14 lipca 2020

Maski do twarzy - MIX

Witajcie!
Lato jakby nieco zwolniło, jednak to nie argument żeby rezygnować z pielęgnacji. Dziś przedstawię Wam kilka losowych masek do twarzy, mam ich całe zapasy, więc taki wpis będzie się jeszcze pojawiał kilka razy.

Na pierwszy ogień idzie maska Be Foxy z limitowanej edycji Balea, nie wiem czy jest jeszcze dostępna, kupowałam ją ok rok temu, kosztowała około 2Euro. Z opakowania wyjmujemy liska, doskonale nasączonego. O ile sama maska dość dobrze się trzyma twarzy, tak potrafi z niej kapać... Nie należy do tych masek idealnie skrojonych, ale nie jest tak źle. Zapach - nic specjalnego, właściwie mogłoby go nie być. Działanie na plus, cera odpoczęła, zaczerwienienie się delikatnie zmniejszyło, nawilżenie było odczuwalne. Jednak po zdjęciu twarz wymagała przemycia, ponieważ zostało uczucie jakby kleistości.

Maska Lampart była kupiona w Action, właściwie dla samego efektu zwierzaka. Podobnie jak lis i tu maska była średnio, ale dostatecznie dopasowana. Jednak najważniejszym mankamentem był tu zapach, miałam wrażenie, że pachnie chlorem... no takiego oczyszczania się nie spodziewałam. Fakt po aplikacji cera stała się matowa, ewidentnie oczyszczona. 


Nawilżająca maseczka peel off od selfie project najbardziej kusi swoim designem, po aplikacji mamy na twarzy brokat i gwiazdki... no szał. Nakłada się ok, dość szybko zastyga i potem dobrze się zdejmuje. Nie wiele drobinek brokatu zostaje na twarzy. Jednak efekt bez większego łał. Dla samej zabawy można spróbować.



Ostatnia maska dziś prezentowana to Kokosowa w płachcie od Balea, również z limitowanej edycji. Najgorzej skrojona ze wszystkich pozostałych, co widać na zdjęciu. Odklejała się i było słabo nasączona, już po wyjęciu czułam, że jest za sucha (przetestowałam dwie, obie były tak samo słabe). Dla osób lubiących kokos pewnie będzie pachniała ładnie, jednak dla mnie nic przyjemnego. Efekty średnie, ale być może dlatego, że dość intensywny zapach nie dał mi się zrelaksować i to miało wpływ na moje odczucia.


Już szykuję kolejną dawkę masek, również będzie różnorodnie i kolorowo ;).

czwartek, 25 czerwca 2020

Ziaja - oczyszczająca pasta do twarzy - LISCIE MANUKA

Witajcie!
Jak zwykle przychodzę z hitem instagramowych i blogowych publikacji! Dziś przyszła kolej na Oczyszczającą pastę do twarzy od Ziaja. Miałam kiedyś próbkę - a użyłam i już, a potem w internetach zawrzało jaki to cud! No cóż, byłam w rossmannie, był w promocji, wzięłam! I oto jest!


Kosmetyk zamknięty jest w miękkiej tubie zamykanej na klasyczny klik, praktyczny i wygodny podczas kąpieli i prysznica. Jest to pasta, więc zbita konsystencja nie ucieka podczas aplikacji. Pod palcami czuć delikatne drobinki peelingujące. Swoją konsystencją i wyglądem bardzo przypomina Czystą Skórę 3w1 z Garniera z glinką. Pasta jest białego koloru, ale dobrze zmywa się z buzi. Już niewielka ilość produktu pozwala umyć caą twarz. W zapachu wyczuwam woń ogórka... coś bardzo świeżego, lubię takie zapachy.
Nie pamiętam ile pasta kosztowałam w rossmannie, ale 

Opakowanie zawiera wszystkie potrzebne informacje: skład, sposób użycia i działanie.


Czy to hit? Faktycznie, muszę przyznać ładnie myje, delikatnie peelinguje oraz zachęcająco pachnie. Do tego cena jest dobra. Jednak efekty - czy działa przeciw zaskórnikom? W moim przypadku TAK. Nie mam większych problemów z cerą, ale jeszcze do niedawna zawsze miałam jakiegoś pryszcza, który jak znikał na brodzie to pojawiał się na czole...  Jednak odkąd używam pasty (co 2-3 mycie) to poza hormonalnymi zmianami naprawdę nie zauważyłam tych wielkich wulkanów pojawiających się w najmniej oczekiwanych momentach. 
Nie szczególnie jestem fanką kosmetyków od Ziaja, jednak ta pasta bardzo mi się spodobała! Na pewno do niej wrócę!

czwartek, 4 czerwca 2020

Suche szampony Batiste - efekty przed i po!

Witajcie!
Suche szampony to od kilku lat hit... albo kit, wszystko zależy od tego jaki się nam trafi. Moje pierwsze doświadczenia były stanowczo na nie. Efekty były słabe, niezadowalające, cena powalająca a wydajność poniżej przeciętnej. Ale nigdy nie testowałam prowodyra tej opcji odświeżenia fryzury - aż do teraz. BATISTE. Potrzebowałam wrócić do korzeni, żeby znów przekonać się do tej wygody!

Suche szampony Batiste dostaniemy w dwóch opcjach pojemności: 200 ml i 50 ml. Ta mniejsza opcja sprawdzi się na przykład w podróży. Dostaniemy go właściwie w każdej drogerii (rossmann, hebe, wiele internetowy), a cena to ok 16 zł/200 ml i 8 zł/50 ml. Jakiś czas temu w Rossmannie była promocja i 200 ml można było kupić za ok 8-9 zł.
Jest także szeroka gama zapachów i specyfikacji (dla brunetek, mocno unoszący itp). Osobiście testowałam ok 4 zapachów i wersję dla brunetek (z reguły droższa o kilka zł) i poza zmiana koloru w wersji dla brunetek nie czułam różnicy, żaden ze sprawdzanych zapachów nie zwrócił szczególnie mojej uwagi.

Co do porównania z innymi markami - warto wspomnieć o suchym szamponie z Biedronki (Be beauty), działanie podobne jak w przypadku Batiste, jednak dużo proszku zostaje, a gaz (areozol) się kończy, często też dmucha samo powietrze bez proszku. Podobnie zachowuje się suchy szampon od Syoss, choć sam efekt końcowy jest gorszy niż w przypadku dwóch pierwszych.


Pierwszym i podstawowym zadaniem suchego szamponu jest odświeżenie fryzury bez użycia wody. Nieplanowane wyjście, zaspaliśmy, nie mamy czasu, brak dostępu do wody - idealna opcja. Jest to jedyny suchy szampon, który mnie zadowala w 100%. Odświeża fryzurę na kilka dobrych godzin, a dobrze rozprowadzony i rozczesany jest niezauważony. W szczególności na ciemnych włosach trzeba zwrócić uwagę żeby dobrze rozczesać włosy przy skalpie, raz nie wystarczy, inaczej widać białe "placki" i efekt nie jest tak spektakularny. Włosy stają się też nieco zszarzałe i matowe. Przy drapaniu głowy możemy wydrapać nieco produktu, to nieuniknione, przy wersji dla brunetek wydrapiemy po postu brązowy proszek. Ponadto włosy są bardziej sztywne, jak po użyciu lakieru, ale podatne na modelowanie, idealnie zachowują się w upięciach, choć i rozpuszczone nie sprawiają problemów.

Co ważne, nie polecam go używać cały czas, tylko okazjonalnie, dlaczego? otóż może powodować łupież. Jest to opcja do mądrego korzystania, nie powinno się nim zastępować tradycyjnego mycia głowy. Poza tym, mnie nie uczula i nie podrażnia.

Samo zmywanie produktu nie jest uciążliwe, jednak polecam dokładnie wymasować skalp czyszczącym szamponem nawet dwa razy, inaczej możemy nabawić się łupieżu, a sztywność włosów może zostać.
Poniżej prezentuję zdjęcia przed i po użyciu szamponu wildflower.
Jakie są Wasze doświadczenia z suchymi szamponami? Macie swoich faworytów? ;)


środa, 20 maja 2020

Repair Base cover od NC NAILS company

Witajcie!
Pewnego dnia chciałam zrobić nowy manicure. Cóż, jak to kobieta nie mogłam zdecydować się na żaden kolor z palety, którą mam... znacie to? :D Zamarzył mi się baby boomer, taki delikatny, nawiązujący do mojego ślubnego manicure. Nie byłoby w tym nic trudnego, gdyby nie to, że ... nie mam odpowiedniego koloru bazowego, mój biały przypomina raczej wodę, no i polemizowałabym nad moimi umiejętnościami manualnymi...
Jednak w swojej kolekcji mam REPAIR BASE COVER od NC nails company. Basa może służyć po prostu, jako basa wzmacniająca pod lakier hybrydowy, ale także może służyć do przedłużania paznokci nawet do 5 mm. 

Moje paznokcie należą raczej do "normalnych", szczególnie w ostatnim czasie. Nie są szczególnie łamliwe, ale jednak zmywanie ręczne, sprzątanie, a teraz jeszcze płyny dezynfekcyjne i częste mycie rąk może wpływać na ich kondycje. Uważam, że lakier, jakikolwiek, na paznokciu, trochę go wzmacnia (jako taki stelaż) a także ochrania.

Na opiłowane paznokcie nałożyłam 2 warstwy bazy. Później zwykły top (testowałam z topem od Neonail oraz Silcare). Paznokcie wyglądały lekko mlecznie, jednak lśniąco, zdrowo i elegancko. Spodziewałam się większego krycia, konkretnego zamglenia. Uważam, że dwie warstwy powinny chociaż dać początek koloru... tu się rozczarowałam. 



Sama trwałość jest genialna! Spokojnie wytrzymują 2 tygodnie bez pęknięć, gdyby nie odrost (który wszakże słabo widać) można potrzymać jeszcze dłużej. Baza ładnie wyrównuje płytkę. Brzegi paznokci, nawet po wielkim szorowaniu w mieszkaniu nie zadarły się nawet na milimetr (to stwierdzam po drugiej aplikacji)


Później powtórzyłam aplikację, w dokładnie ten sam sposób, właściwie tylko dlatego, żeby odhodować jeden z paznokci, który pękł w połowie płytki (odhodowałam go do momentu, w którym spokojnie i bez bólu mogę go wyciąć!)
Na zdjęciach niżej widzicie moje paznokcie po 2 tyg bazy, gdzie widać jak baza odchodzi od paznokcia (palec wskazujący) co oznacza źle przygotowaną płytkę... oraz to ile musiałam odhodować, żeby bezpiecznie ściąć paznokieć na kciuku.


Moje rozczarowanie pojawiło się gdy po raz 3 zasiadłam do manicure (mimo pierwszego rozczarowania kolorem spodobał mi się ten efekt delikatności). Po otwarciu bazy ona zgęstniała... za pędzelkiem ciągnęły się lakierowe fluki... a szkoda, bo lakier jest jeszcze w terminie, był dobrze zakręcony i odpowiednio przechowywany... 
Nie mniej, prawdopodobnie jeszcze skuszę się na bazę od NC nails company ;).

środa, 13 maja 2020

Wygładzające mleczko do mycia AA

Witajcie!
W czeluściach swoich zapasów zawsze znajdę jakąś perełkę. Tak też było tym razem. Jeżeli lubicie cokolwiek do mycia (pod prysznic) co pięknie pachnie to zdecydowanie polecam Wam ten produkt!

Wygładzające mleczko do mycia od AA to mój faworyt na lato. Zapach jest bardzo świeży, lekko męski, jednak otulający. Kojarzycie wosk Kringle Candle -AQUA? To właśnie ten świeży zapach!

Produkt otrzymujemy w plastikowej, stabilnej butli o pojemności 400 ml. Zamknięcie to klasyczny klik, z otworkiem. W związku z tym, że to mleczko to konsystencja jest dość wodnista, ale nie na tyle, aby niekontrolowanie uciekać podczas aplikacji. W moim przypadku kosmetyki są bardzo wydaje - używam myjki do ciała, co sprawia, ze kosmetyk tak łatwo nie spływa, nie ucieka i dobrze się pieni. 
O ile nie działa jakoś szczególnie wygładzająco, tak nie wysusza skóry i ładnie pachnie. 
Produkt jest wegański, co w moim przypadku nie ma większego znaczenia, ale są osoby, które przywiązują do tego uwagę.

Jak wspomniałam wcześniej, to mój must have na lato, szczególnie jeżeli będą upały! Do tego cena, ok 14 zł. Widziałam też wariant z aloesem, który koniecznie muszę spróbować ;).

środa, 15 kwietnia 2020

Kosmetyki mineralne od Annabelle Minerals

Witajcie!
Nie mogę uwierzyć, że zapomniałam tych świecidełkach... jak mówi klasyk "jak do tego doszło, nie wiem". W końcu odnalazłam moje kolejne minerały w kolorówce, chociaż wcześniej to był tusz do rzęs.
Sama marka Annabelle Minerals bardzo często przewijała się na blogach, swego czasu bardzo chciałam przetestować "coś" mineralnego, bo o co tyle zachwytu? Czy ich delikatność przekłada się na jakość? Czy w ogóle warto?


Zacznę od tego, że oba kosmetyki są zapakowane w eleganckie słoiczki z plastikową nakrętką. Cóż, osobiście mam problem z aplikacją produktów sypkich, wolę te w wersji prasowanej, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się czegoś nowego nauczyć. Jednakże, jak zerkniecie na zdjęcia niżej, produkty zabezpieczone są dwoma wieczkami, nie do końca wiem jak go używać, żeby nie uszkodzić blokady, bez której kosmetyk będzie się wysypywał.



Otrzymałam róż w odcieniu PEACH GLOW i choć na zdjęciach wyszedł nieco żółto to w rzeczywistości jest mieszanką różu i pomarańczy. Nie mniej, odcień zdecydowanie do opalonej skóry. Osobiście jestem zwolennikiem różu z drobinkami, jednak samego różu jest tu mało, aby otrzymać zaróżowioną poświatę złotych drobinek robi się już za dużo ... Myślę, że na lato, dla delikatnego efektu będzie idealny! Na co dzień jednak stawiam na wyraźniejszy róż.


Z rozświetlaczami jestem kompletnie na bakier. Nie trafiłam na taki, który by mnie zadowolił, ale to też może kwestia tego, że nie lubię uczucia przerysowania. Ten rozświetlasz, w odcieniu ROYAL GLOW, to taki złociak. Myślę, że z opalenizną będzie tworzył ładny efekt. całkiem niewielka ilość kosmetyku daje już blask. Nie jest to efekt tafli, ale rzeczywistego rozjaśnienia. 

Oba produkty dają dość delikatne efekty, które bardziej złocą, niż dodają koloru. Wydajność produktów zależy przede wszystkim od efektu, jaki chcemy uzyskać, w moim przypadku na pewno posłuży na długo. Zanim zaczęłam pisać testować nie sprawdzałam ceny - później chciałam ocenić czy warto. Dla samego testowania... niekoniecznie, jednak dla używania jak najbardziej, Ceny zdają się być przeciętne, a dodając, że to kosmetyki o delikatnym składzie to naprawdę jest dobrze. Róż kosztuje 49,90/ 4g , rozświetlacz 59,90zł/4g, czyli porównywalnie do wielu kosmetyków drogeryjnych.  Myślę, że w lato szczególnie mocno będę eksploatować rozświetlacz, a w przyszłości sięgnę po któryś z podkładów. Jako zaletę samej marki podam także możliwość zamówienia dowolnych testerów. Myślę, że skorzystam z tej opcji wybierając podkład.

Poza tym na stronie Annabelle Minerals macie szeroki zasób informacji o kosmetykach, ich właściwościach, a teraz na kod am019  otrzymacie rabat!

P.S. Pamiętacie mój post o stronie Refunder.pl ? Kupując na stronie Annabelle Minerals macie aż 4% zwrotu za zakupy! ;)