czwartek, 28 marca 2019

Odkurzacz do wągrów - czy warto?

Witajcie!
Dziś kolejny post z serii walki z wągrami. Poszłam o krok dalej niż tylko plastry i za namową mojego partnera kupiłam odkurzacz do wągrów. Maszyna przetestowana, opinia jest, także czas coś o nim więcej napisać!


Zestaw zamówiłam, na allegro, cena to ok. 70 zł (na aliexpress można znaleźć tańsze), sugerowałam się przede wszystkim nagraniami z YouTuba, gdzie Vlogerzy pokazywali swoje doświadczenia - to mnie przekonało, bardziej niż gadanie D. - KUP! 
Maszyna, bo tak to nazwę, przychodzi w kartonowym pudełku, a wewnątrz jest sam, najważniejszy panel, 4 plastikowe końcówki, ładowarka i kilka zapasowych filtrów.
Sam odkurzacz jest poręczny, dobrze się trzyma w dłoni, lekki, wbrew pozorom solidny. Ma mały wyświetlacz LED, na którym widzimy stopień ssania (1-5) oraz przyciski on/off, + i -. Jest dość głośny podczas pracy, a sama zmiana wartości ssania to głośne "piknięcie". Całkowite ładowanie trwa ok 1h, co dla mnie starczyło na 4 zabiegi.
W zestawie dostajemy 4 plastikowe końcówki. Początkowo byłam przerażona - plastik?! ale są naprawdę dobrze wykonane, bez żadnych zadarć i chyba ze względu na ich rolę nie mogą być miękkie, mają sztywno działać.

Od lewej: 
wydawało by się, że powinna być najlepsza do okolicy między brwiami, jednak u mnie w ogóle się nie zasysała.
Kolejna, to końcówka peelingująca, nieźle działa, jako wykończenie całego zabiegu najlepiej zbiera to, co pozostało. Nie ukrywam, trochę boli, ale od razu czuć gładką skórę.
Moja ulubiona, średnia końcówka. Da się nią samemu ogarnąć cały nos, brodę i czoło. Dobrze przylega.
Ostatnia, to niedoceniona przeze mnie, uwielbiana przed partnera. Sama nie potrafiłam sonie z nią poradzić, jednak kiedy D. to robił to naprawdę był szok.

Końcówki po każdym zabiegu czyścimy, co pod bieżącą wodą bardzo ładnie się myje. Można je także wyparzyć.

Do samego zabiegu warto się przygotować. Najpierw robimy klasyczną parówkę na twarz, która otworzy nam pory i ułatwi dostanie się do nich. Ja osobiście założyłam najpierw plaster na nos, który wg mnie to czego nie wyrwał to "zruszył", a odkurzacz dokończył sprawę. I tak jak wspomniałam wcześniej, najpierw średnią końcówką jeżdżę po nosie (opcjonalnie czole i brodzie ) ok.20-30 minut, w zależności jak idzie robota, a potem na wykończeniu końcówką peelingującą. 
O ile nos i  traktuję najmocniej, tak na czoło,brodę i policzki zdecydowanie polecam mniejszą siłę ssania, można nabawić się siniaków, albo uszkodzić naczynka.
Myślę, że taki zabieg powinno się stosować 1-2 razy w tygodniu.


Co do efektów. Samo zdjęcie nosa przed i po byłoby straszne! Nos jest bardzo czerwony, a momentami potrafią się pojawić nawet małe siniaki (kiedy za długo przytrzymamy w jednym miejscu, albo ustawimy zbyt mocną siłę ssania). Nie wiem też kiedy sama zobaczę ekstremalnie widoczne zmiany na nosie (póki co wciąż czarne kropy są, choć odkąd z nimi walczę jest ich miej...) ale patrząc na końcówkę po zabiegu wciąż jest co zbierać! A jednocześnie widać, że maszynka działa. Pierwsze zdjęcie to użycie na suchym nosie, czyli "coś ciągnie, ale bez wow", drugie zdjęcie to konkretny zabieg! Zdaję sobie sprawę, że większość z tego to złuszczający się naskórek. ale to i tak duży plus!
Jeżeli spodziewamy się wielkiego WOW i czystego nosa w jeden wieczór to zdecydowanie nie warto. Natomiast w systematycznej, długofalowej pracy coś ciekawego może z tego wyniknąć (wszakże czyści! może tylko nie na tyle dokładnie jak oczekujemy).

Moim zdaniem jest o fajny, praktyczny gadżet, dobra alternatywa dla plastrów (lub w kooperacji z nimi, jak w moim przypadku), a już na pewno dla ciskania nosa samemu! I zdecydowanie tańszy zamiennik od wizyt w profesjonalnym salonie kosmetycznym.

czwartek, 21 marca 2019

LIQ CG SERUM NIGHT - nocna pielęgnacja

Witajcie!
Wiosna już przyszła, słońce coraz częściej wygląda zza chmur, a więc czas zakończyć kwasowe kuracje! Dziś do Was przychodzę z bardzo ciekawym produktem, o którym nie słyszałam, dopóki nie wpadł w moje ręce. Trochę obawiałam się kwasów, jednak po rozmowie z kosmetyczką i lekarzem nie widzieli żadnych przeciwwskazań przy 7% kwasem glikolowym.
Serum otrzymujemy w ładnym, czarnym, tekturowym, matowym opakowaniu, na którym są napisane najważniejsze informacje.

Sam kosmetyk zamknięty jest w czarnej buteleczce, z praktyczną pipetką. Serum jest bezwonne, przeźroczyste, lekko mętne. 
Producent poleca serum na noc, co ma służyć naszej cerze przy regeneracji, odbudowie kolagenu, złuszczaniu martwego naskórka, redukcji przebarwień, blizn i niedoskonałości. Wskazane jest do użytku dla każdej cery, zarówno dojrzałej jak i młodej.

Główne składniki: kwas glikolowy, kwas hialuronowy, tokoferol.


Cena: ok. 60 zł/30 ml

Serum stosowałam dokładnie tak jak na opakowaniu, z tym, że przez 3 tygodnie (wiosna przyszła za szybko :P).

Buteleczkę wstrząsamy, nabieramy maksymalnie pół pipetki serum i nakładamy na oczyszczona skórę twarzy (ja pomijałam dekolt i szyję). Po pierwszym użyciu nie pojawiły się żadne zaczerwienienia, więc uznałam, że nie ma potrzeby aplikować co drugi dzień. Serum szybko się wchłania i już po 4-5 dniach widać pierwszy złuszczający się naskórek. Wtedy nasza skóra potrzebuje silnego nawilżenia. W miarę możliwości rezygnowałam z make-upu i smarowałam się kremem nawilżającym nawet kilka razy na dzień, a przed wyjściem na zewnątrz zawsze aplikowałam krem z filtrem, aby uniknąć pojawienia się przebarwień. 
Efekty: nie widać tego tak na zdjęciu (jednak trudno to uchwycić), ale cera jest zdecydowanie w lepszej kondycji ogólnej. Znikły zaczerwienienia, które były ze mną niemal od zawsze. Koloryt się wyrównał, a cera jakby nabrała blasku.Pory lekko się zmniejszyły. W dotyku skóra jest gładka i delikatna. Nowe wypryski to chyba wina końca kuracji z pokrzywy, bo ciągle czuję coś nowego, jednak tylko na brodzie, co widać na ostatnim zdjęciu (rzadziej na policzku), ale i tak nie jest tak źle. Jest nieco przesuszona, jednak na to potrzeba też trochę czasu. 

Muszę też nieco powiedzieć o specyfice swojej skóry. Mam bardzo rozszerzone pory, ze skłonnością do wyprysków. Hormony po ciąży jeszcze się nie unormowały, także wiele zmian pojawia się też z tego powodu. Z reguły jak już coś wyskoczy, to bardzo długo mam po tym zaczerwienienie, przy większych zmianach nawet 4-5 tygodni. Przy serum zmiany goiły się dużo szybciej. 

Nie mam odwagi stosować serum przez cały rok (jednak obawiam się przebarwień), ale jesienią na pewno wrócę do kuracji! 
Mieliście doświadczenia z tymi dermokosmetykami? A może polecacie inne sera z kwasami?

WWW / FB / IG

czwartek, 14 marca 2019

Ultra oczyszczające plastry na nos #noblackheads - Selfie Project

Witajcie!
Naprawdę czuć już wiosnę w powietrzu! A co za tym idzie kończymy kwasy, a idziemy w kierunku mechanicznej pielęgnacji wągrów (jakkolwiek brzmi w tym wypadku pielęgnacja). 

Wągry to nic innego jak zatkane ujścia mieszków włosowych. A zapychają je przede wszystkim łój i nadmiar naskórka. Inaczej to też zaskórniki, jeżeli są w formie czarnych kropek to zaskórniki otwarte, a biała drobna kaska to zamknięte. Czasem zamieniają się w klasyczne pryszcze (nadkażenie bakteryjne). 

Sama jeszcze do niedawna raz  je usuwałam a raz nie... jednak ostatnio wzięłam się na to konkretnie i mam nadzieję, że nieco zniweluję ich obecność.
Ultra oczyszczające plastry na nos #noblackheads od Selfie Project już kiedyś testowałam i nie polubiliśmy się. Pisałam o nich TUTAJ. Z reguły nie wracam do czegoś, co mi nie odpowiadało. Dlaczego skusiłam się ponownie? Bo na wielu blogach opisywano je bardzo pozytywnie. Uległam. Prawdopodobnie za pierwszym razem źle podchodziłam do całej sprawy i temu efekt był marny. Tym razem było... no właśnie...




Kupujemy małą saszetkę, a w niej 4 oddzielnie zapakowane, wyprofilowane, czarne plastry na przeźroczystej, miękkiej płytce. Często bywają w promocji w rossmannie, warto poczekać ;).

Cena: ok 11 zł

Przed aplikacją polecam drobić kilkuminutową parówkę na twarz (do miski wlać trochę wrzątku, jednak uważamy na temperaturę, nie za wysoka, i 2-3 plastry cytryny, ja paruję do 5 min. i nie w kompletnym wrzątku, ze względu na cerę skłonną do pękania naczynek). Wycieramy twarz i  zwilżamy sam nos i zakładamy plaster dobrze dopasowując go do całego nosa, z naciskiem na brzegi. Proponuję naprawdę dobrze przytrzymać plaster palcami zanim nos nie wyschnie. Po kilku minutach (10-15) delikatnie odrywamy plaster wraz z zawartością naszych wągrów.

Produkt nie uczula i nie powoduje podrażnień.

Nie jest to apetyczny widok, ale uważam, że takie zdjęcia powinny się tu znaleźć. 
Już odrywając plaster widzimy jak oczyszcza nasz nos, to dziwne, ale taki widok mnie cieszy. Dziwne, że za pierwszym razem nie odkryłam ich działania! Dziś jestem nimi zachwycona, aż kupiłam kolejne opakowanie!



Cóż, to jest jeszcze kropla w morzu w walce z wągrami, ale od czegoś trzeba zacząć! Ważne, że działa a efekty widać jak (na dłoni) na plastrze! Polecam! ;)

Znacie te plastry? Jakie macie z nimi doświadczenia? ;)

niedziela, 10 marca 2019

Żelowe rękawiczki i skarpetki - SPA

Witajcie!
Co prawda zima się kończy i nasze dłonie już nie będą narażone na mróz, ale teraz stopy potrzebują wzmożonej pielęgnacji. Moja mama, zarażona moją kosmetyczną pasją, stara się wyszukiwać jakieś nowinki, nietypowe rzeczy, dziwne kosmetyki. Takim to sposobem w niemieckim Action znalazła żelowe rękawiczki i skarpetki. Jest to ciekawa alternatywa dla jednorazowych produktów tego typu, bardziej ekologiczna. Ciekawi jesteście jak działają?
Zacznijmy od skarpetek. Mają dość uniwersalny rozmiar, jednak moje 37 jest nieco za małe, ale nie sprawia to problemu, ponadto męskie 42 taż się mieści. Skarpetki nie koniecznie nadają się do chodzenia, gdyż moja stopa się w nich ślizga. Nie mniej, fajne - zabawne to uczucie, jakbym chodziła w galaretce. Pomimo antypoślizgów na stopie, lepiej jednak nie chodzić. 

Żelowe wypełnienie jest hipoalergiczne, więc nie powinno wywoływać uczuleń i alergii. Dobre jest to, że na stopy aplikujemy cokolwiek chcemy - ulubiony krem czy oliwkę, a to się po prostu wchłania, nie uciekając jak na przykład przy użyciu bawełnianych skarpetek. Krem ładnie, choć długo się wchłania, a to co po nim pozostaje wewnątrz można spłukać pod ciepłą bieżącą wodą lub wyprać ręcznie. 
Ważne jednak jest to, że nie powinno zostawiać się ich na całą noc, gdyż stopa w nich po prostu nie oddycha. 

Efekty są zauważalne już od pierwszego użycia. Pewnie dlatego, że krem może wchłonąć się tylko w stopę, nie w żaden materiał. Jak dla mnie jest to świetna, ekologiczna alternatywa!

Podobne znajdziecie TUTAJ.

Cóż, nie pokażę Wam w tym przypadku efektów "przed" i "po". Pomimo dobrej już kondycji moich stóp, jakoś wciąż nie potrafię przekonać do ich tak publicznego pokazywania ;).



Użytkowanie i efekty w przypadku rękawiczek są bardzo podobne jak przy skarpetkach. Uczucie jest podobne do chłodnej parafiny na dłoniach. Trochę ciężko założyć drugą rękawiczkę, ale nie jest to niemożliwe. Małą wadą jest też to, że telefonu w nich nie odbierzemy i w sumie nic bardziej precyzyjnego nie zrobimy, ale spokojnie można bawić się z dzieckiem, jeść obiad, czy składać ubrania (ja w nich wycierałam kurze ;)). Dla mnie naprawdę fajna sprawa!

Podobne znajdziecie TUTAJ. (być może te które załączam są identyczne jak te, które testowałam, ale nie umiem się wypowiedzieć, skoro ich nie widziałam ;))
Zarówno skarpetki jak i rękawiczki są moim obecnym hitem w pielęgnacji. Używam ich 2-3 razy w tygodniu. Jest to taki rodzaj SPA, który możemy wykonywać naprawdę często,  nie tracąc czasu :).

piątek, 1 marca 2019

SHEFOOT - krem na suche i pękające pięty oraz peeling naturalny do stóp

Witajcie!
Marka SHEFOOT już od dawna jest wśród moich kosmetyków. Hitem okazał się kojący żel na zmęczone nogi i stopy, który pomógł mi na obrzęki nóg w ciąży oraz dwustopniowa kuracja dla stóp regenerująco-wygładzająca, do której mam zamiar niedługo powrócić.
Dziś przedstawiam Wam kolejne dobre i warte uwagi kosmetyki tej marki. Znam je już z próbek, ale jednak przetestowanie pełnowartościowego produktu jest bardziej miarodajne.
Na pierwszy ogień krem na suche i pękające pięty. To 75 ml kremu z masłem shea, zamkniętego w miękkiej tubie zamykanej na klik. Konsystencja prawidłowa, dobrze rozprowadza się na skórze i szybko się wchłania. Zapach trudny do opisania, delikatny, lekko świeży i jakby lekko perfumowany. Produkt nie uczula.


Efekty, bo to tutaj jest najważniejsze, zauważalne są już po kilku pierwszych użyciach. Wiadomo, bardzo zaniedbanych stóp nie uratuje żaden, nawet najdroższy krem, dopiero odpowiednia i długotrwała pielęgnacja może odnieść sukces. Ja swoją przygodę rozpoczęłam od skarpetek złuszczających, a po kilku dniach dopiero stosowałam krem z użyciem skarpetek żelowych (opiszę je przy najbliższej okazji). Moje stopy są miękkie, delikatne, ale jednocześnie nie robię nowych odcisków na stopach (zazwyczaj zbyć miękka skóra stóp potrafi przysporzyć nowe "mozole" w nawet najwygodniejszych kapciach).

Cena: ok.20 zł /75ml



Peeling naturalny, to moja miłość! Uwielbiam peelingować całe ciało, a stopy szczególnie. Miękka tuba, 100 ml żelowego peelingu, z dość wyraźnymi drobinkami. Ma dość dziwny zapach, ale nie czuć go po aplikacji.

Jak wspomniałam, pielęgnacje stóp rozpoczęłam od skarpetek złuszczających (są ich przeciwnicy i zwolennicy, ja jestem neutralna ;)). Peeling okazał się idealny do pozbywania się złuszczającej się skóry. Nie jest ani delikatny, ani zbyt ostry. Żelowa konsystencja dobrze trzyma się podczas masażu, jednocześnie dobrze się zmywając. Później wyżej wspomniany krem, żelowe skarpetki i stópki są jak po wizycie u kosmetyczki! Na uwieńczenie mojej akcji regeneracji stóp po zimie mam w planach zastosować  dwustopniowa kuracja dla stóp regenerująco-wygładzająca, która już jakiś czas temu skradła moje serce (stopy ;)).

Jednak już teraz mogę stwierdzić, że kombinacja tych wszystkich zabiegów znacząco poprawiła stan moich stóp, a także paznokci, a wierzcie mi na słowo, było co robić ;). Stopy to taki mój mały kompleks, zawsze uważam, że są niewystarczająco zadbane.

Cena: ok. 20 zł / 100 ml


Macie doświadczenia z tą marką i tymi kosmetykami? ;)