czwartek, 26 kwietnia 2018

Mydlarnia Cztery Szpaki - Puszysty mus oraz Mydło peelingujące

Witajcie!
Zachwycam się tą wiosną jakbym pierwszy raz ją widziała za oknem, ale faktycznie jest pięknie! Zima i jesień przemknęły mi szybko, chyba ze względu na ciążę i pojawienie się Oli, a teraz czas jakby lekko zwalniał i mogę dostrzec coś więcej niż tylko pory karmienia.

Przychodzę do Was dzisiaj z fajnymi kosmetykami od białostockiej mydlarni CZTERY SZPAKI.

W pięknie zapakowanym, kartonowym pudełeczku, wśród papierowych trocin znajdują się Puszysty mus do ciała Cynamon z Wanilią oraz Mydło Melisa Dynia Peeling.

Mus skradł moje serce. Po pierwsze prawdziwie cynamonowo-waniliowy zapach, puszysta i zbita konsystencja, bogaty skład i niesamowicie szybkie efekty! Nie duża ilość musu bardzo szybko rozpuszcza się w dłoniach i idealnie rozsmarowuje po ciele pozostawiając lekką tłustą warstwę, której warto dać się wchłonąć! Dopiero wtedy zauważymy prawdziwe efekty nawilżenia. Wbrew pozorom jest bardzo wydajny! 
Ze względu na dużą ilość olejów latem proponuję przechowywać go w chodnym miejscu... mi już wytrąciły się oleje w ciepłej łazience... :(.
Mus zamknięty jest w metalowym, zakręcanym pojemniczku o pojemności 150 ml. Etykieta jest przejrzysta  i przyjemna dla oka. Zawiera wszystkie najistotniejsze informacje.


Kolejny produkt to peelingujące mydło w kostce. Raczej rzadko sięgam po mydła w kostce, co nie zmienia faktu, że ich nie mam. Zawsze w mojej łazience są do wyboru dwie opcje. Mając duży zapas mydeł w kostce staram się je zużywać w miarę regularnie, jednak mydła w płynie wygrywają. Chyba przede wszystkim ze względu na higienę. Żyję w przeświadczeniu (chyba nie mylne), że na kostce osadzają się niepotrzebne bakterie i zarazki...

Ale nie o tym. Mydło o dość specyficznym zapachu - melisa, cytryna i mięta oraz zmielone ziarno dyni jako peeling. Mydło ładnie się pieni, a przede wszystkim pachnie. Ze względu na zawartość oleju kokosowego, masła kakaowego oraz masła shea dłonie po umyciu są nawilżone. Zapach niby mocny, ciężki, jednak bardzo przyjemny. Cóż, przekonało mnie to do używania mydła w kostce, ale właśnie tego mydła!







Polecam Wam zapoznanie się z ofertą mydlarni Cztery Szpaki, naprawdę warto :)

piątek, 20 kwietnia 2018

Naturalissa - Korund kosmetyczny i kompleks antycelulitowy

Witajcie!
Wiosna już dobrze się zagościła, a to znaczy, że to ostatni dzwonek na rozpoczęcie przygotowań do lata. Fakt, co roku obiecuję sobie "w tym roku zrobię formę życia" i jeszcze nigdy mi się to nie udało :D, może tym razem?

Prezentowane poniżej kosmetyki otrzymałam na Spotkaniu Blogerek w Augustowie. Był to o tyle miły podarunek, że firma Naturalissa sama, po analizie naszych blogów, wybrała nam kosmetyki dopasowane do naszych potrzeb - chyba ze względu na niedawne zostanie mamą dostałam zestaw na cellulit - miło z ich strony :).

Dziś przychodzę do Was z ciekawym kosmetykiem... a otóż, czy któraś z Was zna KORUND KOSMETYCZNY? No właśnie - niewiele z nas wie w ogóle co to jest.

Pokrótce Wam opiszę: korund to piaskowej konsystencji biały, bezwonny proszek (po namoczeniu zachowuje się coś jak piasek kinetyczny :D) do wykonywania mikropeelingu. Stosuje się go przed zabiegami kosmetycznymi, tak samo jak klasyczny peeling, z tym, że jego drobinki są naprawdę drobne, a więc nie ma uczucia "darcia" skóry, a przyjemnego masażu. Można go stosować na całe ciało, łącznie z twarzą (ze względu na silnie naczynkową cerę po ciąży nie próbowałam i unikam peelingów mechanicznych :( chociaż wg producenta nie jest to stricte zakazane).
Korund można używać na kilka sposobów - łącząc z żelem do mycia, balsamem, kwasem hialuronowym czy też tak jak ja z KOMPLEKSEM ANTYCELLULITOWYM od Naturalissy (Bluszcz pospolity, Ruszczyk kolczasty, Bylica boże drzewko, Kasztanowiec zwyczajny, Skrzyp polny, Nostrzyk żółty, algi, Centella Azjatica, L-karnityna, Kofeina).
Innym sposobem, który mnie osobiście zaintrygował, jest połączenie korundu z czymkolwiek i owinięcie danej partii ciała folią (np. brzucha, ud) - jeszcze zostało mi trochę proszku właśnie do wykorzystania w ten sposób :).


Korund otrzymujemy w zamykanej torebeczce, średnio poręcznej, ale na szczęście ze stojącym spodem. W opakowaniu jest 100 g białego proszku. Kompleks jest w klasycznej dla półproduktów białej buteleczce. Zwartość to 50g.
Warto dodać, że opakowania są iście niefotogeniczne :D.

Korund używałam łącząc z kompleksem, którego składniki działają tak, aby likwidować cellulit. 
PAMIĘTAJMY! sam kosmetyk, choćby był najdroższy i miał najlepszy skład, nie zlikwiduje cellulitu jeżeli zaniedbamy dietę i ćwiczenia! ;)
Na zmianę robiłam sobie masaż właśnie korundem a bańką chińską. Efekty są i czuję je bardzo. Zapewne dlatego, ze wykonuję zabiegi regularnie i rzetelnie. Do tego ćwiczę i staram się pilnować diety (co jednak ostatnio zaniedbałam :D). Skupiłam się szczególnie na udach, najbardziej podatnych na obecność pomarańczowej skórki. Delikatny masaż pobudza skórę, polepsza ukrwienie i usuwa martwe komórki naskórka. Obecnie moje uda stają się gładkie, sprężyste i ewidentnie zadbane. Czuję, że powoli przygotowują się na lato ;). Teraz czas na brzuch!



I choć moja przygoda z korundem jeszcze się nie skończyła to już mogę go Wam polecić! 
Przede wszystkim jeżeli szukacie alternatywy dla silnie drących peelingów, albo potrzebujecie spróbować czegoś nowego, bardziej naturalnego.

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Kosmetyki z Podhala -Termissa

Witajcie!
Wiosna (a raczej lato!) pełną parą wkracza na salony, więc czas zadbać o skórę! Planuję post z ogólną "przypominajką" jak przygotować się do lata, ale póki co przedstawiam pojedyncze kosmetyki.

Na spotkaniu blogerek w Augustowie dostałam do testowania kosmetyki z Termissy. Byłam ich bardzo ciekawa, szczególnie wody termalnej (swoją poprzednią uwielbiałam!), a krem do stóp - zawsze praktyczny.


Zacznę od intensywnie nawilżającego kremu do stóp. Zamknięty jest w klasycznym, miękkim opakowaniu, 75 ml,  na "klik". Właściwie nie ma zapachu (coś słabo wyczuwalne), zwykła kremowa konsystencja, dość szybko się wchłaniająca.
Nawilża całkiem dobrze, ale bez większej rewelacji. Jest po prostu OK, a ja oczekiwałam czegoś więcej. Nie wiem czy z prawdziwie szorstką skórą by sobie poradził.
I byłby do przyjęcia, gdyby nie jeden fakt... podczas pierwszej aplikacji opakowanie pękło, zgrzew u góry tuby po prostu się otworzył i już otwarcie na klik stało mi się zbędne :D.



Woda termalna to dla mnie zbawienie w upały. U mnie swoi w lodówce i używam jej codziennie rano, przed nałożeniem makijażu lub kremu. Poza tym, podczas ciąży idealnie sprawdzała się na spuchnięte nogi, a podczas pobytu w szpitalu po porodzie działała odświeżająco i "budziła" mnie po nieprzespanych nocach. Jest to też fajna opcja podczas nakładania maski z glinki (pamiętajcie, glinka nie powinna wysychać na twarzy!)
Tą wodę mam od niedawna. Zamknięta w metalowej buteleczce, z areozolem i przykrywką, 100 ml. Ma dość słabo wyczuwalny "jakiś" zapach, którego nie potrafię opisać. Na szczęście szybko się ulatnia. O ile sposób aplikacji jest prosty tak według moich odczuć psika się jej trochę za dużo. To powinna być delikatna mgiełka, a nie ściekający, mokry prysznic, a tak niestety czasem się dzieje.
Poza tym działa tak jak powinna. Odświeża, koi i nawilża.





Jak widać, kosmetyki nie skradły mojego serca do reszty. O ile woda jest do przyjęcia, tak krem i jego opakowanie totalnie mnie rozczarowało...



Znacie tą markę? Jak Wasze odczucia? :)

wtorek, 10 kwietnia 2018

Kosmetyki Pablo Color

Witajcie!
Dziś przychodzę do Was z garstką kosmetyków od Pablo Color. Otrzymałam je na spotkaniu blogerek w Augustowie. Marka jest dla mnie nowa, nie miałam jeszcze okazji jej nigdzie spotkać, być może dlatego, że zazwyczaj kolorówkę kupuję w rossmannie, z ograniczonych marek, którym ufam. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby sprawdzić coś nowego.

Wśród kosmetyków, które otrzymałam znalazły się dwa połyskujące cienie, w konkretnie nie moim odcieniu... jednak w odcieniu mojej mamy. Na jej potrzeby są wystarczające. Nie uczuliły, nie obciążyły powieki, nie zrolowały się. Co do trwałości i napigmentowania można by polemizować, ale jak wspomniałam - na potrzeby mojej mamy były w sam raz.


Do testowania trafił także szereg kosmetyków do paznokci - odżywki, wysuszacz, lakier matujący, preparat do usuwania skórek i oczywiście lakiery.

Odżywki klasycznie stosuję jako lakier bezbarwny podczas gdy nie mam koloru na paznokciach. Nie oczekuję efektów WOW, bo i ciężko oczekiwać, gdy nie stosuję ich regularnie i na buteleczce poza informacją CO TO to brak wszystkich innych danych (jak np. skład...). Ale są ok. Całkiem szybko wysychają, a paznokieć się błyszczy.
Preparat do usuwania skórek - to już nie pierwszy tego typu kosmetyk, który sprawdzałam. Fajnie i sprawnie rozmiękcza skórki, co pozwala je szybciutko usunąć patyczkiem z płytki. Lubię takie preparaty, bo nie muszę namaczać paznokci i czekać na "naturalne" zmiękczenie.


Wysuszacz ma dość zaskakującą konsystencję - jak oliwka, i dość sztywny pędzelek. Trzeba chwilę odczekać po nałożeniu lakieru i nałożyć cienką warstwę wysuszacza. Zdecydowanie skraca czas oczekiwania! 

Lakier Matujący to coś, co dawno chciałam wypróbować! I powiem am szczerze jest WOW. Na jasnych kolorach średnio to widać, ale na ciemniejszych naprawdę zmienia manicure.
Lakier szybko schnący - tu przetestowałam róż... no i cóż. Kolor ładny, ale wymaga 3 a nawet 4 warstw co jest bardzo męczące i czasochłonne! Wcale nie schnie tak "fast" jak na opakowaniu... więc ma u mnie mega minus.

Na deser Hypoalergiczny tusz do rzęs oraz Propolisowa pomadka lecznicza z Wit E i C.
Tusz jest dość specyficzny. Zacznę od tej specyficznej cechy -daje naprawdę nieduży efekt, tylko poskreśla nasze rzęsy, bez wydłużania,podkręcania czy nadmiernego oklejania czarnymi grudkami. Jest delikatny. Szczoteczka ładnie rozczesuje rzęsy, efekt mimo, że delikatny jest trwały, nic się nie grudkuje, nie osypuje, nie obciąża, nie ma "efektu pandy". Poza tym dobrze się zmywa. 
Do pomadki początkowo miałam mieszane uczucia, co prawda gdzieś tam w składzie jest propolis, także wierzę, że to nie tyko wazelina jak to czasem się zdarza. Oczywiście podoba mi się forma, gdyż słoiczki są dla mnie kompletnie niehigieniczne. Później jednak okazała się naprawdę ok, kiedy to stosując ją całkiem regularnie suche skórki nie były już aż tak widoczne.
Podsumowując: 
preparat do usuwania skórek, wysuszacz i lakier matujący - mega hit, polubiłam i cieszę się, że miałam okazję je poznać.
Tusz na plusie, ze względu na naturalny efekt, który lubię.
Pomadka, zdała egzamin również na plus.
Cienie, lekki niedosyt za słabą pigmentację.
No i największa moja porażka to lakier... eh..

Znacie markę Pablo Color? Macie z nią jakieś doświadczenia? :)

sobota, 7 kwietnia 2018

Śliwka Nałęczowska - mój smak dzieciństwa

Witajcie!
Kto z Was nie zna śliwki w czekoladzie? Jeżeli znajdzie się ktoś taki to musi to bardzo szybko nadrobić! ;)

Jakiś czas temu uczestniczyłam w akcji ambasadorskiej z portalu STREETCOM i zostałam ambasadorką kampanii Śliwki Nałęczowskiej. To była idealna kampania dla mnie! :)
Można by pomyśleć, ot słodycze. Śliwkę pamiętam jeszcze z dzieciństwa, mój słodki smakołyk, który był zawsze u babci :D. Charakterystyczne opakowania nie pozwoliły o sobie zapomnieć. Próbowałam wielu śliwek - jako ich smakosz :D i wraz z tatą ocenialiśmy, które lepsze i do których warto wrócić. Dawno nie było w naszych degustacjach Śliwki Nałęczowskiej, aż sama się wprosiła. Jak myślicie, ile śliwek zjedliśmy za pierwszym razem? - całą paczkę... na spółę wciągnęłam z tatem :D (tak, dieta :D). 


Co do samej śliwki - słodko-kwaśne wnętrze suszonej śliwki, nie za suche nie za mokre, okryte kruchą i delikatną czekoladą no majstersztyk w kwestii smaku! Po zjedzeniu jednej, nie ukrywając, dość sporej praliny, od razu chce się sięgnąć po kolejną.

Śliwka idealnie sprawdza się przy kawie, jako deser lub jako słodka przekąska w ciągu całego dnia.

Zapakowana jest w proste kolorystycznie i fizycznie opakowanie, które ie zmyli nas co do marki. Do tego dostępna jest także w metalowym, eleganckim opakowaniu, idealnym na przykład na prezent.
A Wy, znacie już Śliwkę Nałęczowską? :)