sobota, 28 lutego 2015

Płynowy pojedynek!

Produkt z Biedronki wszystkim znany. Niska cena, dobra jakość. Nie wysusza, ładnie zmywa makijaż oczu. Generalnie 10/10, aleeeee....
No właśnie. Pewnego dnia (wieczora) po aplikacji zaczęły mi piec oczy. Takie dziwne uczucie swędzenia, pieczenia, ciepła. Terminy się zgadzają, połowa butelki... i trochę zastanowienia - o co be.
Trafiłam przypadkowo do innej drogerii. W podwójnej cenie (7.99zł) i w tej samej objętości mam płyn z Soraya.

BeBeauty:
Pieczenie oczu chyba było jednorazowe... gdyż od tygodnia znów do używam i nic nie wyczuwam. Dobrze zmywa makijaż, eyeliner i tusz znikają raz dwa. Delikatnie odświeża. Zostawia delikatny film, ale po chwili znika.

Soraya
Niestety, nie. Oczy pieką! Nie zdążyłam dobrze zdjąć makijażu a już płakałam. Nie ma w składzie alkoholu, ale kropnie podrażnia skórę wokół oczu! Film na twarzy jest mocny i wyczuwalny, dodatkowo czuć go nawet na dłoniach. Niestety, wypadł bardzo fatalnie przy swoim poprzedniku.


czwartek, 26 lutego 2015

Argan oil - BIOVAX - maska do włosów

Leżała sobie w szafce, już spory czas. Dostałam ją na wymiance.... na Pierwszym spotkaniu blogerek! :D użyłam kilka razy, tak byle jak... i ostatnio, czyszcząc wszystkie szafki znalazłam połowę opakowania. Pomyślałam: ciekawe czy pół opakowania cokolwiek da... ale co ma się zmarnować, klepiemy we włosy.
Moja skóra głowy była wysuszona po wodzie brzozowej (której zwyczajnie zaczęłam używać za często :D) i pojawił się delikatny łupież. Pomyślałam, że intensywnie regenerująca maska, no i ten magiczny argan oil, muszą coś zrobić.

Rano nałożyłam maskę na suche włosy, plus na skalp, założyłam foliowy czepek i owinęłam ręcznikiem. Tak spędziłam około 2 godziny. Następnie 3 razy umyłam szamponem dla dzieci, obficie spłukałam, rozczesałam tangle teezerem i wysuszyłam suszarką (bez użycia szczotki). I co?

SZOK!

1. Odżywka ładnie zmyła się tym dziecięcym szamponem.
2. Jeszcze mokre włosy nie były tępe (jak zazwyczaj po takich szamponach), ale delikatnie miękkie i niesplątane.
3. Nie miałam żadnego problemu z rozczesaniem włosów. Nie użyłam żadnej dodatkowej odżywki.
4. Przesuszenie skalpu wraz z łupieżem zniknęło.
5. Włosy były puszyste, miękkie, uniesione u nasady, ślicznie pachniały, dostały pięknego blasku.
6. Ten cudowny, delikatnie słodkawy zapach odczuwalny był jeszcze na drugi dzień po myciu!

TAK! KUPIĘ KOLEJNE OPAKOWANIE!

skoro po jednym użyciu tak mnie zaczarowało <3. Myślę, że opakowania wystarczy na 7-10 aplikacji, a taki zabieg robiłabym nie częściej niż raz na tydzień.
Ciekawy skład, bez Parabenów i SLS, jakby ktoś zwracał na to uwagę :P.

Opakowanie - w skład wchodzi plastikowy pojemniczek 250 ml maski, zamykany na przyczepioną nakrywkę, maskę wyciąga się po prostu palcami, ale to dość wygodny sposób, bo nas raz czy dwa wyciągamy tyle ile chcemy i dozujemy sobie, niż z tubki paplamy kilka razy, a jak za dużo to nie wiadomo co robić, jak dwie dłonie już zajęte.
Dodatkowo jest w komplecie foliowy czepek - mądrze i praktycznie, oraz mała saszetka eliksiru wygładzającego (nie używałam jeszcze).

Cena - około 15-20 zł

poniedziałek, 23 lutego 2015

Girls just wanna have fun - czyli uważaj co jesz!

Nie jestem z osób, które ostatnio trzymałyby dietę nader restrykcyjnie :D i chudną (cud!), ale czasem z ciekawości sprawdzam składy, bo jesteś tym co jesz. A szczególnie, gdy chociaż raz się okaże, że ktoś, a mianowicie reklamy, robią z ciebie lekkiego głupka.
Oczywiście, prawo handlowe jako tako znam, nieuczciwa konkurencja w odniesieniu do reklamy nie jest tu stosowana, bo przecież nikt nikogo nie okłamał, nic złego nie powiedział, ale może jednak troszkę naruszył ludzką naiwność? ... a o czym mowa?
Szalone Sunbites!
WIELOZBOŻOWE CHIPSY.
Jakże to naiwne stwierdzenie.
No cóż, rzeczywiście wykonane są z produktów pochodzenia zbożowego (mąką pszenna, mąka ryżowa itp., jest aż całe 5!).
Błonnik też mają, a bo i niemal każdy produkt ma tą odrobinę błonnika, odrobinę!

ALE! czy to aby na pewno niesamowita alternatywa dla zwykłych chipsów? czy to te chrupki mamy zajadać między posiłkami? my, kobiety na wiecznej diecie? czy to jest to cenne źródło błonnika, jakim nas oślepiono? jedna odpowiedź - NIE. Koniec kropka.

My, babki, lubimy jak coś chrupie, to do filmu to do pogaduszek, a jak jeszcze coś jest "zdrowsze" i bardziej fit (ten zdradliwy błonnik) to choćby kosztowało więcej, kupimy i ślepo będziemy wsuwać. Jest zdrowe to nam wolno!
Otóż nie wolno.

W sklepie zrobiliśmy zakupy : ser, mleko, woda, chleb (....) na deser do filmu chipsy. JA: szalone Sunbites - 4,50 zł (e, chodzę na siłkę, będę jeść zdrowiej!), DAWID : Lays Strong - 5,50 zł.

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy z czystej ciekawości odwróciłam obydwie paczki i sprawdziłam wartość odżywczą. "O la boga! Dawidzie! Twoje chipsy są zdrowsze od moich!"
Poniżej pokazuję zdjęcie... może i kalorii mniej, ale gdzie ten błonnik? Kto go tyle ukradł? Ktoś tu nas okłamał? :(
Dobra, chociaż z zawartością tłuszczu nie kłamali, bo rzeczywiście 30% wychodzi :D
Ktoś idealnie wykorzystał kobiecą logikę, dodając w reklamie slim babki (elo Socha!) radośnie tańczące w pastelach i ćwierkających "Girls just wanna have fun". To Wam gyrls będzie fan jak uświadomicie sobie, że to wcale nic fit i helfi, a zwykłe czypsy, z mniejsza ilością błonnika, a większą ilością soli.

środa, 18 lutego 2015

Historia migrujących 15 kilogramów

Zaczęło się tak... (kontynuacja postu z 30 października 2014 - KLIK)
mając 12 lat poczułam wielki ból węzłów chłonnych, każdych. Wszystkie był powiększone. Po milionie wizyt u różnych lekarzy, godzinach badań, stosach różnorakich wyników nic nie zdiagnozowano. Wykluczono choroby odzwierzęce i różne inne. Po niecałym roku węzły uspokoiły się.
Ale...
Byłam zwykłym dzieckiem, o normalnej budowie ciała, które troszkę szybko urosło w rok, a później już tak zostało (do dziś :(). Do sedna -

Zdjęcia - sierpień 2014 i styczeń 2015

Jednym z odwiedzanych lekarzy był ginekolog. Gadka szmatka, skoro już miesiączkuję (od 10 roku życia) i jest średnio z regularnością dajmy coś ziołowego. Śmiem twierdzić, że to był pierwszy gwóźdź do przysłowiowej trumny. Byłam przecież dzieciaczkiem, okres sam by się uregulował z czasem, ale któż to mój wiedzieć 13 lat temu! Ziołowe tabletki zostały zastąpione kolejnymi, kolejnymi.... aż spuchłam jak bulwa. Mając 13 lat, 155 cm wzrostu ważyłam grubo ponad 65 kg.
Przypadkowo trafiłam do jednego lekarza, właściwie nie na wizytę nawet, a na konsultację. Zasugerował spróbować odstawić wszystko. Przecież jestem młoda i antykoncepcja mi nie potrzebna. To była sucha sugestia, bez badań, bo i to wizyta nie była. Ale wzięłam to do głowy, Odstawiłam. I co? Schudłam do 50 kg bez specjalnej diety i ćwiczeń.
Waga trzymała się trochę ponad rok. Po tym czasie okres trwał 3 miesiące, a 3 dni nie było. Do tego częste krwawienie z nosa. Alarm - Anemia. Na szczęście nie potwierdzono anemii, ale waga sobie podskakiwała co raz wyżej. Jestem osobą z reguły aktywną, może nie regularną, ale rowerem podróżowałam nawet i 30 km dziennie. Baseny, spacery, raczej zwyczajna dieta, bez obżarstwa i nadmiernej ilości słodyczy czy fast foodów.
W wakacje po pierwszej liceum były moim kulminacyjnym okresem w życiu. Każdy mówił, że to stres, że nowa szkoła, dojazdy, inna dieta,że to pewnie dlatego. Waga przekroczyła magiczne 70 kg. Ja puchłam, płakałam, nie mieściłam się w żadne ubrania. Ćwiczyłam jak wariatka. Jeździłam na rajdy rowerowe po 100 km dziennie. Ścisła dieta, dietetyk, walka ze samą sobą. Bezskutecznie. Właściwie w ciągu 2 miesięcy zmieniłam się diametralnie! Efektem opłakanym kilka nocy były rozstępy na udach, łydkach, biuście i boczkach. Wyglądałam jak pociachana nożem. Gdy ktoś pytał co to jest, to zmieszana mówiłam, że blizny i że nie wiem skąd to mam ;/. Dziś już wyblakły (choć są widoczne). Zwyczajnie nie nawilżałam rozciągniętej skóry, w której włókna kolagenowe zwyczajnie "puściły" od naporu szybkiego przyrostu centymetrów.
Znów, przypadkiem, trafiłam do tego lekarza, opowiedziałam co mnie dręczy. Znów miękko zasugerował, że leki są za mocne dla młodych kobiet. Nie zrobił mi aktualnych badań, ale z wywiadu wywnioskował, że te leczenie jest niestosowne. Jednakże konkretnie zaznaczył, że za kilka miesięcy, po odstawieniu tabletek, zrobi badania i zobaczymy co mi dolega i czego mi potrzeba tak naprawdę.
W listopadzie odstawiłam tabletki i jednym znakiem mogę pokazać kierunek wagi: \ listopad - 75kg, rozmiar XL, styczeń - 68 kg, rozmiar L, marzec - 59 kg, rozmiar S, lipiec - 48 kg, rozmiar XXS/XS. Wzrost był stały, 162 cm. Co prawda w lipcu już byłam za chuda, ale... nie ćwiczyłam, nie trzymałam diety, nic szczególnego nie robiłam w tym kierunku. Tylko wydałam kolejną fortunę na wymianę szafy. Cały proces chudnięcia był kontrolowany przez lekarza. Wyniki były dobre, żadnych patologii w układzie rozrodczym, miesiączki regularne.

Sielanka trwała dobre 5 lat. Utrzymywałam wagę na stałym poziomie 53 kg. Co prawda później nieco intensywniej ćwiczyłam, zwracałam uwagę na to co jem, ale nie była to obsesyjna dieta czy tysiące godzin na siłowni. Żyłam jak przeciętny student mieszając sesję z imprezą, kserując notatki, zasypiając na zajęcia :D.



I nagle bum! Znów brakuje mi okresu. Ciąża wykluczona oczywiście. Nie ma go 2-3-4 miesiące... cóż, pora lecieć do lekarza. Udałam się do tego lekarza, który wcześniej sugerował odstawić tabletki. Coś się stało, dziwna sytuacja na jajnikach, brak wyraźnego pęcherzyka, może być problem kiedyś z ciążą, to był lekki alarm na hasło "bezpłodność" - przerażające. Niewyjaśniony brak okresu. Hormony niby w normie. Najpierw wywołanie krwawienia luteiną, później 3 miesiące tabletek i czekamy na efekty. Już po 3 opakowaniach czułam, że przytyłam. Ale to normalne, że te 3-4 kg można przytyć. Ogólnie  było całkiem dobrze, poza tym, że obawiałam się tej bezpłodności i trochę przepłakałam na ten temat.
Los chciał, że zaraz po kuracji już leciałam do Portugalii. Okres dostałam normalnie, radość niesamowita. Później zaczęły się schody, bo kolejny okres już się nie pojawił. Myślałam, że to stres, podróż, zmiana klimatu. Poczekam. Poczekałam kolejne 2 miesiące. Miałam ogromny ból brzucha, głowy, mdłości, problemy z wypróżnianiem. Telefoniczne skontaktowałam się z lekarzem, zalecił znów wrócić do tabletek, chociaż na czas wyjazdu, bo pomimo, że mogłam przytyć to dolegliwości powinny ustąpić. Chociaż na te 3 miesiące. Tabletki przyjechały do mnie i ...
...zaczęło się piekło. Dolegliwości ustępowały na tydzień, max. dwa, a później znowu cierpiałam. Puchłam i puchłam... jedząc samą owsiankę na wodzie, owoce, warzywa i kurczaka gotowanego. Biegałam 5 km 2-3 razy w tygodniu, dodatkowo niezliczone spacery po wiele kilometrów dziennie. Waga rosła... jak na drożdżach! Gdzieś w jakiejś galerii postanowiłam stanąć na wagę, a tam okrągłe 70! Do powrotu został miesiąc. Złapała mnie depresja, przestałam mieścić się w większość ubrań, które ze sobą zabrałam, nie chciałam rozbierać się na plaży.

Jeszcze zanim wróciłam do Polski umówiłam się do lekarza. Wizytę miałam jeszcze tego samego dnia co wróciłam. Badania, mierzenia, rozmowy. W związku z tym, że chciałam zachować antykoncepcje miałam szukać odpowiedniego środka, który będzie współgrał z moim organizmem. To był MÓJ błąd, bo przedłużyłam sobie mękę. Spróbowałam innych tabletek, krążków, plastrów. Szalona waga wzrosła do 75 kg, a ja po próbach nie znalazłam nic co by mi odpowiadało. Ciągłe złe samopoczucie, efekt wzdęcia, spuchnięte dłonie i stopy, wory pod oczami, dolegliwości jelitowe, okropne wypryski na twarzy, okropny, kujący ból w podbrzuszu no i ta waga. Cały lipiec, sierpień i wrzesień intensywnie ćwiczyłam, 5 razy w tygodniu. Basen, bieżnia, aerobic, rower, spacery, kajaki. Do tego ścisła dieta. Waga spadła. 3 kilo... to jest nic w odniesieniu do tego co ze sobą wyprawiałam. Kolejnym problemem był ból piersi. Urosły mi z E do I (polska rozmiarówka, nie chińska, stąd te dalekie litery :P). Ból uniemożliwiał mi bieganie, a często nawet i chodzenie czy leżenie. Dobór jakiegokolwiek stanika graniczył z cudem. Trudno znaleźć dużą miseczkę i stosunkowo mały obwód - 70.

Kolejna wizyta u ginekologa, na początku października, to był przełom. Aby organizm odzwyczaić, a nie zaskoczyć, zmniejszyłam dawkę tabletek, do 10 na cykl. Od tego czasu (4 miesiące) schudłam 17 kg!!!! bez szczególnie wielkich ćwiczeń (raz w tygodniu 1 h bieżni lub bieg na świeżym powietrzu), a dieta to mc donald, pizza i tortille. Zabawne co? :D Stopniowo zmniejszał mi się rozmiar z tygodnia na tydzień. Biust z wielkiego I obecnie jest przyjemnym G. Waga pokazuje, dawno nie widzianą, 5 z przodu (58). Ubrania, dawno zakopane w szafie są dziś idealne. Brzuch nie boli, głowa również, cera idealna, problemy jelitowe i ten nieprzyjemny ból ustąpiły (pomimo wielu wizyt u gastrologów, którzy nie wiele wnieśli w leczenie). Miesiączki są regularne. Za miesiąc kończę ten rodzaj leczenia i czeka mnie kolejna wizyta u ginekologa, być może odstawię farmakologię.


Podsumowując.
Nie każdy problem z wagą to problem z dietą i brakiem aktywności. Jak widać w mojej historii wzmożona aktywność nie przyniosła właściwie żadnego efektu. Przed podjęciem jakiejkolwiek drastycznej diety najpierw skontaktujcie się z lekarzem. Może być to lekarz rodzinny, przecież też się musi na tym znać. Jeżeli są problemy ginekologiczne to wiadomo do kogo! ale rzetelnego, zaufanego i takiego, co nie wyśmieje nas, a zleci konkretne badania hormonów. Oczywiście dieta i aktywność jest ważna, w większości przypadków jest jedynym rozwiązaniem! Nie oszukujmy się, ale otyłość to raczej w 90% spowodowana jest brakiem aktywności i złą dietą, a pozostałe 10% to choroba czy geny.
Dziś wiem, ze w moim przypadku wahania wagi są spowodowane hormonami. I to pewnie nie tkanka tłuszczowa, a woda gromadziła się we mnie (spuchnięte nogi, dłonie, wory pod oczami). Szkoda, że nie miałam okazji zmierzyć składu masy ciała przed odstawieniem tabletek, miałabym porównanie. Zamierzam zacząć regularnie ćwiczyć, aby ujędrnić rozciągniętą skórę (kilka cm wszerz to dużo!). Na szczęście nie nabawiłam się nowych rozstępów - w miarę regularnie robiłam masaż bańką chińską i smarowałam wszystkie możliwe kremy - nie koniecznie te na rozstępy. Bańka dodatkowo pozwoliła pozbyć się cellulitu. A więc dziewczyny, niechaj będzie Wam przestrogą, że nie można lekceważyć tak prostych, z pozoru, spraw :).

poniedziałek, 16 lutego 2015

Walę Tynki - DIY

No i były. Walentynki. Czerwono, serduszko, full of love.
Kto był w kinie, na kultowym hicie? :D nie ja!!! :D haha
Tak my przykro, że dodaję ten post już po Dniu Świętego Walentego, ale mój Dawid by zobaczył :P. Zawsze zastanawiam się, dlaczego 14 luty, dlaczego Walentynki? Walenty znany jest, dla nas współcześnie, jako patron zakochanych, a tak naprawdę to wieki temu uważano go za opiekuna i patrona nad osobami cierpiącymi na choroby umysłowe (nerwice, epilepsja). Hm... może dlatego, że zakochani czasami zachowują się jakby byli nieco chorzy umysłowo? :D

Mój pomysł na upominek Walentynkowy był prosty. Generalnie dość często obdarzamy siebie skromnymi prezentami (kwiaty, czekoladki itp.), dlatego miałam chociaż powód, aby coś zrobić.
Sama zrobiłam czekoladki, zapakowałam i voila!
Było pysznie, słodko i romantycznie <3.

Czekoladę rozpuściłam wkładając ją do plastikowego naczynia, które wsadziłam do garnka z ciepłą wodą. Gdy czekolada już prawie się rozpuściła dodałam rodzynki. Następnie czerwoną posypką cukrową wypełniłam sylikonową foremkę (Biedronka, ok. 6 zł), a później zalałam czekoladą. Całość odstawiłam do zastygnięcia na około 2 godziny na podwórku. Wyszło mi ich mało, więc dodałam kilka pralin "sklepowych" :P. Słodkości zapakowałam w słoik (PEPCO, ok.7  zł).
Do wypełnienia tej foremki starczyło mi 1,5 czekolady. Największy problem był ze zmywaniem, czekolada bardzo źle się myje :(.
Takie walentynki były w Rossmanie (coś około 10 zł? nie pamiętam). Są mega słodkie i mega śmieszne. Różne napisy i różne przypinki. Zabawne :D.

piątek, 13 lutego 2015

Neutrogena dla zmarzniętych

Zima. Wiadomo. Chyba nie muszę opisywać jak to usta pękają i wysychają, a skóra na dłoniach przypomina tarkę.
Mam cudownego Mężczyznę, który zrobił interes życia i za 10 zł (łącznie!) kupił mi krem i pomadkę. Właśnie się z nimi zaprzyjaźniłam :).

KREM:
Niby szybko wchłaniający. Kwestia sporna, ale niech tak będzie. Na pewno szybko nawilżający! Skóra niemal od razu zrobiła się miękka i delikatna. Zapach zwykłego kemu, przyjemny. Konsystencja również pospolita.
Cena regularna - ok. 15 zł / 75 ml

BALSAM DO UST:
W zapasach mam same mazidła co palcem się nakłada. 1. mało higieniczne, 2. mało estetyczne w towarzystwie (pomadka jest już bardziej odpowiednia :P). Ładnie nawilża, choć bez większego WOW. Wielki plus za spokojny, kremowy zapach, nic chemicznego.
Cena regularna - ok. 10 zł



czwartek, 12 lutego 2015

Czerwony - uwielbiam!

Obecność czerwonego koloru u mnie jest dość osobliwa. Ubrań czerwonych (poza bielizną) mam całe zero, choć przymierzam się do czerwonej sukienki. Inaczej ma się rzecz w lakierach do paznokci (i oczywiście do ścian w pokoju!). Czerwień i róż to zdecydowanie moje kolory! Przypadkowo wpadłam na poniższy lakier. Najpierw moje zainteresowanie wzbudziły urocze kokardki (może to zadecydowało o kupnie?), później cena - w promocji nie całe 5 zł / 15 ml. BIORĘ!
Ogólnie nie spodziewałam się efektu WOW, ale tak było!
Najpierw krycie. Na zdjęciach są już dwie warstwy, ale generalnie po jednej było bardzo dobrze.
Kolor bardzo intensywny, nie zakłamany. Klasyczna, pożądana czerwień.
Schnie długo, ale dla mnie każdy lakier schnie długo, za długo! :D
Trwałość - klasycznie, 4 dni.

Czy to nie ideał na walentynki? :)

Powiem Wam, że chyba skuszę się jeszcze po jakiś inny kolor :D.





wtorek, 10 lutego 2015

A gdy zima była już ku schyłkowi ...

...takie to metafizyczne przemyślenia. A smutne. Myślałam, że już przyjdzie wiosna. Także i w tym roku nie będę miała jednak przyjemności spędzić choćby godziny na nartach (chyba, że ktoś mnie zaskoczy :D), a co za tym idzie zima to nie mój sprzymierzeniec. Śnieg lubię tylko gdy mam zaklepany zjazd na stoku, a zimno lubię, gdy ... no chyba nigdy :(.
W Białymstoku, jak na WHITEstok przystało, jest biało. BIAŁYstok, BIAŁYśnieg i BIAŁAgaleria. Generalnie gra gitara, bo jeszcze rolnicy i policjanci nam strajkują, więc na mieście mamy mistrzostwo świata w połączeniu z idealną (o ironio!) pracą odśnieżarek (notabene - dlaczego w radiu E*** ciągle tak zachwalają firmę odśnieżającą, a odśnieżanie trochę słabo im idzie? trochę dziwne...).
Ale wróćmy do mnie. Jestem po tej okropnej sesji. YUPI! Egzaminy zaliczone, sesja oblana, 2 tygodnie cudownej laby przede mną (pojęcie laby to pojęcie względne... :(), ale simsy już zainstalowałam i nawet udało mi się pograć kilka chwil :D. Zdecydowaną większość czasu postanawiam poświęcić ogarnięciu mieszkania (remont że aż wre!) i moim sprawom prywatnym :).

Mały mix fotek z ostatnich dni
1.herbata z cytryną <3, 2.uroczy notes od przyjaciółki, 3. Selfie przed imprezą, 4.Moje Miłości, 5. Śniegi na Syberii






piątek, 6 lutego 2015

Piaskowe LOVE na czerwono

Do tej pory byłam zakochana w tym piaseczku: KLIK
był to mój pierwszy, a za razem ulubiony piasek :). Ostatnio w rossmannie jakoś mnie pociągnęło i kupiłam aż 3 na spółę z bratową.
Na pierwszy ogień poszedł... OGIEŃ. Czerwień. Jestem delikatnie rozczarowana, gdyż spodziewałam się czerwieni, a mam czerwono-róż, choć i to jest piękne.
Trwałość? - 6 dni!
Krycie? - nawet 1 warstwa! (ja mam dwie)
Cena? - banalnie niska! około 7 zł
Dwa kolejne kolory już czekają !
P.S. wybaczcie to niedociągnięcie na paznokciu ;P



poniedziałek, 2 lutego 2015

Pomysł na prezent przyjaciółce

W tamtym roku TUTAJ opisywałam czym obdarowałam moją przyjaciółkę.
W tym roku, nieco skromniej, ale równie od serca. Inspiracja? Oczywiście moje własne podwórko, a więc coś sprawdzonego i coś przyjemnego.
Kupiłam kominek (niestety na zdjęciach już zapakowany :() czarny, w kształcie dzbanuszka. Do tego dwa woski, pierwszy BLACK COCONUT, który pomimo wcześniejszych moich "skarg" o małą intensywność okazał się przecudownym zapachem oraz coś nowego dla mnie SUMMER SCOOP, w opakowaniu podobny do MARGERITA TIME (owocowo, kwaśnie). Do tego dorzuciłam kosmetyki i moc słodyczy :D. Wszystko zapakowałam w urocze pudełko (plus oczywiście pocztówka ;-)).
Lubię prezentować rzeczy praktyczne, przyjemne i pożyteczne.
Hmmm myślicie, że spodobał się jej prezent? :)